“Rozmaici ludzie do mnie przychodzą, ale tak naprawdę odczuwam coraz częściej koszmarną samotność. Większość moich rówieśników-przyjaciół, albo nie żyje, albo coraz głębiej pogrąża się we mgle sklerozy. Czasami czuję się jak w balii na środku spokojnego jak jezioro oceanu, którego horyzont łączy się z szarym niebem. Nikt nie woła. Nic, nikt, nigdzie, nigdy. Koniec. Jak to powiada lud: zdechniesz jak pies pod płotem. Sam. Jak widać, nawet w umieraniu potrzebna jest człowiekowi widownia, a jak tu zagrać przed pustą, lub nawet niekoniecznie pustą, ale obcą widownią, która mówi innym językiem. Ja tu umieram, a na widowni nie ma ludzi, lecz siedzą same fotografie.”