Światło zgasło. Nie zgasło dosłownie — po prostu Kent zamknął oczy. Próbował uporządkować myśli, jakby sam akt rozmyślania mógł mu przywrócić kontrolę. Z trudem oddychał, każde wciągnięcie powietrza przypominało wdech w rozrzedzonej atmosferze. Głosy wokół niego wyciszyły się. Słyszał tylko cichy, powtarzalny dźwięk monitorów. Pip… pip… pip…
Ale nagle — coś się zmieniło.
Nie był pewien, czy to sen, czy jawa. Przestrzeń dookoła jakby się rozsunęła. Dźwięki przycichły. Pojawiła się cisza… inna niż przedtem. Głęboka, aksamitna, obca. Z ciemności wyłoniła się postać.
Jenny.
Ale nie była taka, jak ją pamiętał. Jej oczy świeciły bladoniebieskim światłem, a ruchy były nienaturalnie płynne. Miała na sobie dziwny kombinezon, a wokół jej głowy unosiła się delikatna aureola z pikselowych drobinek.
— Kent… Obudź się naprawdę… To jeszcze nie koniec.
— Jenny? — jego głos brzmiał głucho, jakby mówił pod wodą. — Gdzie jesteś? Czy to ty?
Zamiast odpowiedzi usłyszał serię krótkich impulsów. Jakby jakieś urządzenie próbowało się z nim połączyć.
I wtedy — wszystko się rozpadło.
Światło zgasło. Tym razem naprawdę. Obudził się znów. Ale już nie w białej sali. Leżał na metalowej pryczy w małym, ciemnym pomieszczeniu. Z sufitu zwisała żarówka, która co kilka sekund migała, jakby dawała mu tylko przebłyski rzeczywistości. Pachniało rdzą i spaloną elektroniką.
Zerwał się z łóżka — już nie był podłączony do żadnych urządzeń.
Z naprzeciwka rozległo się ciche syknięcie. W ścianie otworzyły się stalowe drzwi, a do środka weszła niewysoka postać w ciemnym płaszczu. Maska na twarzy odbijała światło niczym lustro.
— Kent. Cieszę się, że zdążyliśmy — odezwał się zniekształcony głos. — Tamci prawie cię mieli.
— Kim jesteś?
— Nazwij mnie Var. Pracujemy dla tego samego poziomu. Siódmego. A ty, Kent… jesteś znacznie głębiej, niż ci się wydaje.
Kent milczał.
— Rammstein to nie szpital. To węzeł synchronizacji. Próbowali cię zatrzymać między wymiarami. Ale twój umysł się wybronił. Fraktale cię ochroniły. Ale nie na długo.
— Jenny? Gdzie ona jest?
Var zawahał się.
— Ona też przeszła. Ale nie tak jak ty. Musisz ją znaleźć, zanim całkowicie się roztopi w kodzie.
— Kodzie? O czym ty mówisz?
Var zbliżył się i wyjął z kieszeni mały, migoczący kryształ. Rzucił go Kentowi.
— Trzymaj się tego. On zaprowadzi cię do rdzenia. Tam poznasz odpowiedzi. Ale pamiętaj: tu wszystko, co widzisz, to tylko echo decyzji, które kiedyś podjąłeś.
Zanim Kent zdążył zapytać cokolwiek więcej, światło znów zgasło. Tym razem zniknęło wszystko. Razem z Var’em.
Został sam. Tylko on… i błyskający rytmicznie kryształ w jego dłoni.