Gladiatorzy szos.

Wczoraj był katharsis po powrocie z trasy, zatem wybaczcie te wypociny, ale gdzieś to trzeba wyrzucić, jak człek żyje w samochodzie niemal. 😉

Zatem? Znów parę spostrzeżeń odnośnie krainy mlekiem i miodem płynącej, niczym mityczne Elizjum dla Maximusa Decimusa Meridiusa. Fakt, że co nieco się ucywilizowało ostatnio, konie zostały zastąpione przez rumaki mechaniczne, dzidy, halabardy i płonące gary pełne smoły przez pieniądze, pozycję życiową, stan napuszenia z powodu obcowania z miss Polonia, co wieczór w wielkim wodnym łóżku itp. To, co się nie zmieniło to podświadomość. O ile Maximus musiał dbać o reputację, nie tylko tnąc w pień bogu ducha winnych Germanów, ale również nosząc potężną, kosztowną zbroję, okrycie z lwa, odpowiednie buty, posiadać konia najwyższych lotów, tak współczesny gladiator musi mieć odpowiednią furę, garnek najlepiej od znanego krawca, buty Bossa no i oczywiście jak słynny gladiator potrzebuje… wrogów. Ciężko dziś o akcje typu przebicie piką bądź dzidą niesubordynowanego pracownika, czy wyzwanie na pojedynek innego człowieka, choć bitwy z okładaniem się telefonami komórkowymi na rondach w Wawie, zdarzają się dość często. Nawet w epoce gender, testosteron musi gdzieś znaleźć ujście,  skoro pani utrzymywana przez pana głównie dla wizerunku, wymaga spokoju psychopaty i pewności siebie Marka Aureliusza to nasz biedny, współczesny gladiator musi gdzieś dać upust ciśnieniu. Tym miejscem najczęściej jest… droga. Tak droga, gdzie każdy inny pojazd stanowi wyzwanie i okazję do pokazania swojej przewagi. Celują w tym niedawno awansowani gladiatorzy ujeżdżający klasę średnią, w postaci wszelkiej maści Audi A4 i A6, Passatów, Mondeo czy Avensis, często z silnikiem dwa litry turbo. Dwieście rumaków spokojnie pozwala pokazać miejsce w szeregu kandydatom na wojowników w postaci kierowników Golfów, Opli Astra itp. Najgroźniejsi, bo i najbardziej zacięci są mistrzowie prostej w Audi A8, cztery dwieście w gazie. Czemu? Bo są bardzo ambitni, a prestiż marki mimo popękanych, że starości skór na fotelach wymaga dyktowania reguł reszcie 😉

Czytaj dalej „Gladiatorzy szos.”

Ciężki żywot empatycznego człowieka.

Jako osoba ponad przeciętnie wrażliwa i empatyczna, jesteś z automatu nastawiony na bycie wykorzystywanym przez osobniki o naturze psychopatycznej, bądź z uszkodzoną osobowością. Czemu tak się dzieje? Otóż przeciętny człowiek w sytuacji, kiedy zauważa oznaki nieprawidłowości w funkcjonowaniu relacji, reaguje jej wygaszeniem, bądź ochłodzeniem i jako taki staje się dla wampira energetycznego nieprzydatny. Co innego caregiver, tu można jechać do oporu jak po burym ośle, a pomocne są w tym liczne techniki manipulacyjne, które stosowane są najczęściej podświadomie, to znaczy, że człowiek trzymający caregivera na sznurku nie robi tego z premedytacją, tylko jako skutek własnego zaprogramowania, które często po świadomym przeanalizowaniu przez niego samego motorów własnego postępowania, staje się źródłem depresji, wycofania a w skrajnej sytuacji nawet samobójstwa takiego człowieka. Piszę to, dlatego, żebyś, jako ofiara takiego człowieka nie rozpatrywał tego wszystkiego w kontekście zemsty, żalu, poczucia bycia wykorzystanym, bo to nie ma sensu. Dlaczego? Ano dlatego, że równie dobrze mógłbyś mieć pretensje do lwa, że pożarł w afrykańskim buszu antylopę. 😉 Pamiętaj, że Ty również w pewnym sensie masz uszkodzony układ limbiczny, tylko po przeciwległym wahadle (dobro – zło), gdyby było inaczej nigdy nie dałbyś się podejść, a tym bardziej wykorzystać. Pół biedy, jeśli zostałeś wydymany emocjonalnie, gorzej jak również finansowo a co gorsza zdrowotnie. Cóż? Następnym razem będziesz mądrzejszy, prawda?

Prawda! 😉
Czytaj dalej „Ciężki żywot empatycznego człowieka.”

Pan Janusz.

Pan Janusz. Na taksie jeździ 40 lat. Uwielbiam starych taksówkarzy (kiedyś na Mazurach jeździłem całą noc, aż pod Kaliningradem byłem), dziś na przykład zrobiłem sobie wieczorem przejażdżkę po mieście, zupełnie przypadkowo. Stał jako drugi na postoju, a wsiadłem do niego, bo ten pierwszy poszedł się odlać. Strzeliłem sobie rundkę dookoła miasta 🙂
 
Długo pan robi na taryfie?
Uuu panie, czterdzieści lat!
Kiedyś to były czasy?
Hoho, panie taksówkarz to był ktoś!
Bez gwiazdy nie ma jazdy?
A jak!
Ale coś panu przerywa silnik…
A bo wiesz pan, padła mi pompa paliwa, a tu jest dwa dwieście, a ja trafiłem pompę od dwa litry. Niby żadna różnica a jednak czasem brakuje paliwa.
No ale idzie kieryka, nie ma kłopotu.
Nie ma wyjścia. Siedem tysięcy mnie kosztował, musi iść.
W ogóle panie, to ja ten samochód z Austrii ściągałem. Szwagier go przyprowadził ale mówi, Janusz słuchaj, to nie dla mnie gablota, ja to jakieś cinquecento albo cuś…chciał nie chciał wziąłem.
I co, dobrze służy?
A jak! Czterysta tysięcy przelatałem i patrz pan! Jak żyleta. Jak go brałem, to prawe drzwi się nie domykały, bo to ksiądz tym jeździł sam i w ogóle ich nie otwierał aż się uszczelka odparzyła.
No to nieźle…ja to się boje tych z przewozu osób, żeby nie oszukali, wie pan?
Hu hu, panie! Wiozłem studentkę z dworca, taka młoda, śliczna dziewczyna a ona mi mówi, że w Warszawie się nacięła. Ojciec dał jej ostatnie czterysta złotych a ten jej wyrwał dwieście, wyrzucił z auta i jeszcze zwymyślał.
A to skurwiel!
Ano panie, teraz takie ludzie są. Bo to ja raz miałem, że mi się klient ulotnił? Ale co ja mogę kochany? Wątłej postury jestem. Na początku to człowieka taka złość bierze, ale później się można przyzwyczaić, bo co zrobić?
No nie wiem? Może kolegów zawołać?
Eee panie! Za komuny to jak taryfiarza ktoś naciął to w pięć minut pół postoju się zjeżdżało a dziś? Dziś już nie ma ludzi…
Masz pan rację….
Tak, tak proszę pana. Teraz to się człowiek zastanawia, czy to człowiek jeszcze czy jakiś oprych?
To tu pan wysiada?
Nie, nie…niech pan jedzie dalej na Poznańską.
Uuu ale to z drugiej strony miasta!
Wiem.
Proszę bardzo, nasz klient, nasz pan.
A niech mi pan powie, nie lepiej w domu wieczorem posiedzieć?
A wie pan, żona do sanatorium pojechała na trzy tygodnie to co tu robić? Emeryturę jakąś tam mam, ale nie przelewa się za bardzo. Zamiast patrzeć w okienko i tracić wzrok, to wolę już coś dorobić.
Za mała emerytura?
To nie to nawet panie, ale ja w domu wysiedzieć nie mogę. Jak tylko siedzę, to myślę, nad tym co było, nad tym co straciłem…
A dużo pan stracił?
A tam, pieniądze srał pies, ale kobiety panie…do dziś wspominam niektóre.
No to nie jesteś pan jedyny…
Eee pan to młody jesteś, to jeszcze życie przed panem…
Pamiętam taką Krysię, poznałem ją w Ciechocinku. Ale to była miłość panie! Od pierwszego wejrzenia!
No i co? Nie było iść za nią?
Oj panie, a bo to takie proste? Ona z jednego końca, ja z drugiego. Pisała do mnie jeszcze dwa lata. Później przestała. Do dziś ją wspominam.
Ona pewnie pana też?
A nie wiem panie, może i tak…
 
Poruszamy się 40 na godzinę lewym pasem a ja czuję, że to najlepiej spędzona przeze mnie godzina w dniu dzisiejszym. Patrzę na pana Janusza i widzę jak z oka spływa mu łza…wygięty, zniszczony fotel z porwaną tapicerką zdaje się przytulać go tak mocno jak to możliwe.
 
To co, wracamy tam gdzie wcześniej?
Panie, pan to coś wypił dziś?
Nie, dziś nic.
To czemu tak pan się wozić każesz?
A bo wie pan? Ciężko dziś spotkać człowieka a jak już się to stanie to by się chciało pomniki stawiać.
Święte słowa kochany, święte słowa…
 
Znów czterdzieści na godzinę lewym pasem, zmiana biegów z namaszczeniem i między-gazem, jak w starej dobrej szkole. Obserwuję tego człowieka i czuję, że żyję. Panie Januszu! Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku.

Estranged.

Warszawa 11 grudnia 2015 godzina 10:27
 
Znikam stalowym rydwanem w promieniach słońca, będącego zawsze źródłem ciepła, życia i nadziei. W głośnikach mój ukochany Marilion z płyty Seasons End. Chyba jestem w pewnym sensie masochistą emocjonalnym, bo gdyby było inaczej, to mój słuch z siłą 120db zabijało by She Hooks in You, a tymczasem czyni to The Space. Moja emocjonalność kiedyś mnie przybije ostatecznie , tego jestem niemal pewien, bo to nie jest normalne, żeby czuć jak wszystko wewnątrz płonie morzem ognia, który niczym fosfor, jest nie do ugaszenia a nawet jeśli, ktoś mógłby go ugasić, to nie wie jak, bądź sam płonie, tylko w inny sposób.
 
Z pozoru jestem monolitem – to chyba wada genetyczna, tym gorsza, że czyni człowieka samotnym. Nie piszę tego co chce, bo świat mi na to nie pozwala, wymagając ode mnie noszenia bez przerwy maski, która umożliwia mi egzystencję wśród ludzi. Czuję się w niej niczym Hannibal Lector, ale podobno tak trzeba – mógłbym to nawet zaakceptować niczym formę więzienia, powiem więcej – cieszyłbym się oglądając świat zza takich krat ale pod jednym warunkiem, który na zawsze pozostanie tajemnicą. Czemu? Bo to jedyne lekarstwo, ale podać je musi inny człowiek, sam z siebie. Bywa tak, że Alcatraz może być synonimem nieba a anielski błękit, czystym piekłem.
 
Często w takich chwilach przychodzi mi na myśl stare dobre GnR i Estranged, gdzie wiadomo kto, tonąc w oceanie odrzuca każdego, kto chce mu pomóc, a w końcu wyciąga go śmigłowiec. Sam się z siebie teraz śmieję, bo widzę jak na dłoni swoją dziecinność – ludzi ratuje się tylko wtedy, gdy są do czegoś potrzebni, choćby to była zwykła satysfakcja. A może się mylę? Tak mylę się – tego juz mnie nauczyła. Zastanawiam się tylko kiedy, a raczej co wywołało w mojej głowie takie spustoszenie? Kiedyś byłem normalnym człowiekiem nie odczuwającym promila tych wszystkich rzeczy, które dziś rozsadzają mi duszę. Może to rodzaj pokuty za to jak żyłem? Jeśli tak, to przyjąłbym ją z godnością, licząc dni do końca i kładąc nawet blady uśmiech na własnej twarzy raz na jakiś czas. Niestety to zwykłe gdybanie, sfera domysłów, tak samo mroczna i tajemnicza jak to, co mnie niszczy na co dzień. Czasem tak sobie myślę, że jest tak wielu spełnionych ludzi ale chorych fizycznie, którym przydałyby się moje organy wewnętrzne, myślę że może ktoś mógłby z nich skorzystać, tym bardziej, że wszystko mam zdrowe, dużo ćwiczę i nie palę. Może choć w ten sposób, przynajmniej cząstka mnie żyłaby w kimś innym, kimś kto potrafi zbudować z odruchów codzienności ogród pełen kwiatów? Proszę się nie martwić – nie zmierzam w ślady Tomka Beksińskiego. Do tego trzeba mieć jaja.
 
Dotarłem do wrót rzeczywistości.
 
Teraz pojadę nad zalew i przebiegnę 20km tak aż poczuje metaliczny smak w ustach. Po tym zawsze następuje ukojenie. Krótkie, zaledwie kilku minutowe ale i tak warto. Czy można śmiertelnie rannemu człowiekowi odmawiać morfiny, choćby jej cena była bardzo wysoka? Szkoda, że w Cisnej mgły, inaczej dziś nocowałbym na grani wyjąc wraz z wilkami. Przepraszam wszystkich, których w jakikolwiek sposób zawiodłem. Niech moje niebo, pełne błyskawic odsłoni Wasze słońca. Tego właśnie chcę. 🙂
 
Wojna we mnie wciąż trwa…

Ludzie wszy.

“Zawsze gdzieś toczy się jakaś akcja. wydaje się, że gdziekolwiek pójdę, trafiam na dramat. ludzie są jak wszy – włażą ci pod skórę i zagrzebują się tam. drapiesz się i drapiesz aż do krwi, ale nie możesz się skutecznie odwszawić. Gdziekolwiek pójdę, wszędzie to samo: ludzie paskudzą sobie życie. każdy przeżywa jakąś prywatną tragedię. Mamy to już we krwi – nieszczęście, nudę, smutek, samobójstwo. Powietrze jest przesiąknięte katastrofą, frustracją, daremnością. drap się i drap – aż zedrzesz sobie skórę.”

Rafał Skonecki