Wczoraj znów skasowałem wszystko, uprzednio dając upust emocjom a przy okazji byłem nieprzyjemny dla ludzi, których tak naprawdę nie znam, a którzy być może są w identycznej sytuacji jak ja, tylko ani nie potrafią ani nie mogą tego w żaden sposób z siebie wyrzucić. Bezpośrednim katalizatorem mojej wściekłości a w rezultacie załamania był fakt, uszkodzenia karty miejskiej, jaką próbowałem doładować Synowi, aby mógł jeździć autobusami do szkoły. Wizyta w MZDiK oraz panujące tam realia, konieczność zapłacenia 10 złotych za gówno, które ni z tego ni z owego przestało działać przybiło mnie dokumentnie. Nie potrafię zrozumieć, komu przeszkadzały zwykłe bilety miesięczne, normalna legitymacja i znaczek. Jakiś baran czujący potrzebę nowoczesności postanowił wprowadzić w życie kawałek plastiku, w dodatku na przestarzałej magnetycznej technologii (w erze chipa) czym wywołał moją głęboką frustrację. To wszystko buzuje mi się w głowie i mimo, że jestem bardzo uprzejmy w stosunku do tych starszych pań miotających się pomiędzy skanerem a terminalem do płatności bankowych nie mogę się powstrzymać od ironii związanych z systemem. Jak znam życie to jeszcze ktoś na tym syfie zarobił, zmuszając dodatkowo ludzi do korzystania, z czego, na co nie mają ochoty. Gdyby pozostawiono te cholerne bilety miesięczne, bo wówczas nikt by nie kupił tego kawałka syfu z tworzywa sztucznego i jełop, który to wprowadził miałby klapę a nie sukces a tak po roku gazeta wybiórcza napisze, że mieszkańcy miasta chętnie korzystają z karty miejskiej, bo wydano jej już ponad 25tys. Sztuk. Sukces! Tylko, czemu do diaska zawsze na fundamentach ze zniewolenia ludzi? Coś, co jest naprawdę dobre nie wymaga żadnej reklamy a tym bardziej zabiegów typu wycofajmy coś tam to oni będą bez wyjścia i wezmą to, co my chcemy. Co za bydło?!
Dalej dwa wezwania do Urzędu Miejskiego. Uprzednio wzywani byli moi sąsiedzi pod karą grzywny 1800 złotych, aby zaświadczyć, iż uporczywie nie odbieram korespondencji. To prawda! Nie odbieram NIEZAMAWIANEJ korespondencji, nie reaguję na dzwonek do drzwi, nie chcę, aby mnie nachodzono, – jeśli coś zamawiam lub spodziewam się listu, wówczas jak najbardziej. Najgorzej nie znoszę pewnego typa z wodociągów, który podjeżdża samochodem celem spisania liczników i ustawia ów wehikuł w taki sposób, że blokuje mi wyjazd z garażu. Nigdy nie zwróciłem mu na to uwagi, bo pewnie poczułby się w jakichś sposób dotknięty, ale niesmak zostaje. Poza tym parę razy opieprzał mnie w sposób dość agresywny, że mu wyniki spadają, bo nie może dokonać spisu licznika u mnie już przez kwartał! Schowałem w sobie niechęć, pozwoliłem spisać ten cholerny licznik. Ulga przyszła wówczas, gdy mechanizm bramy skończył się zamykać. Okazuje się, że koleś spisujący liczniki przypomina mi mnie, jako kształtowanego dwadzieścia la temu korpoludka, łykającego wszelkie bzdury, które miały prowadzić do celu a nigdy nie prowadziły. Ktoś słyszał kiedyś, żeby oszustwo w długim czaso-okresie coś dało w tej materii? Ja nigdy, ale z tego, co widzę dalej to robią. Jedni pieprzą innym bzdury (motywacja), drudzy udają, że to kupują (dali się zmotywować), po czym wszystko wraca do porządku. Tym porządkiem jest poczucie, że nic tu nie gra. Zresztą w firmie to samo – kompletny chaos. Ukryłem się dość mocno i nie próbuję nawet walczyć z czymkolwiek pamiętając jak kilka lat temu prawie obcięli mi łeb, bo jak zwykle pracując w organizacji widziałem przede wszystkim interes jej i ludzi, którzy ją tworzyli a nie garstki kanalii rozdających karty. Ludzie są nienachapani. Przeraża mnie to. Qrwa, ileż samochodów, działek, debilek na obcasach czy złotych zegarków trzeba posiadać być czuć się dobrze? Jest taka liczba, czy też nie ma? To jest jeden z moich problemów – nie potrafię zrozumieć zachłanności, choć potrafiłem ją w przeszłości powiedzmy to emulować tworząc całkiem dobrą maskę umożliwiającą mi brylowanie wśród takowych indywiduów. To zresztą do dziś jest powodem pewnego ukrytego wstydu.
Wróćmy, zatem do urzędników. Podjechałem na parking w pobliżu, wykupiłem bilet za dwa pięćdziesiąt widząc chowającą się w krzakach z aparatem cyfrowym kontrolerkę, czekającą z głodnym niczym wilczyca z małymi na przednówku wzrokiem na ewentualną ofiarę. Wystarczy kilka sekund zwłoki i już traaaach! Fota poszła, wezwanie wypisane uprzednio gotowe, tak żeby nie trzeba było ofierze spojrzeć w oczy, podbiega…numer auta, za wycieraczkę i w długą! Dalej masz człowieku dwa wyjścia. Albo płacisz, albo użerasz się w kolejnym urzędzie z kobietą (nie wiem, czemu, ale we wszystkich biurach łamana jest zasada równości wobec płci, jako że na dziesięciu urzędników tylko jeden to facet), której rozumienie rzeczywistości jest łagodnie mówiąc na poziomie ciebie z okresu, gdy miałeś czternaście lat, dodatkowo zaaferowanej ocenianiem smaku naleśników koleżanki i konsumpcją podłej kawy zaparzonej w starym, pokrytym kamieniem czajniku elektrycznym. Dwie bite godziny w piach. Lepiej już kupić ten bilet…
Wchodzę do okienka, dowodzik, szesnaście podpisów czytelnych i nieczytelnych i okazuje się, że cała zadyma z szukaniem mnie przez straż miejską, wzywaniem na świadków sąsiadów, straszeniem ich karami finansowymi miała na celu jedno. Zapędzić mnie do jaskini lwa, czyli przybytku zajmującego się rozliczaniem deklaracji śmieciowych. Rzadko odwiedzam przybytki pod nazwami urzędów, bo ma chroniczną niechęć i wstyd do bezproduktywnych poczynań rodzaju ludzkiego. Czytanie książki przez osiem godzin, przez jednego człowieka daje społeczeństwu więcej wartości dodanej niż przerzucanie papierów we wszystkich urzędach w całym kraju. Co zrobić? Nasze życie to fikcja. Zajmujemy się wszystkim tylko nie życiem a kiepskie aktorstwo jest główną domeną, począwszy od życia rodzinnego, poprzez znajomości (większość) a skończywszy na pracy. Chodząc po przepastnych korytarzach urzędu miejskiego w moim mieście zdałem sobie sprawę z jak potężnym teatrem mam do czynienia! Kilka pięter, setki pokojów, w każdym po kilka kobiet i jeden facet – nieprawdopodobna machina domaga się atencji, której ofiarą się stałem. Po pół godzinie poszukiwania pokoju numer 3 udaje mi się w końcu dotrzeć do sporego pokoju, w którym siedzi sześć kobiet i jeden pan. Z głośników przyniesionych z domu ryczy jakieś disco polo a jedynym pozytywnym akcentem jest piękna paproć w rogu sięgająca sufitu, która chyba tylko, dlatego tak ładnie rośnie, że jest rzadko podlewana i nikt się nią nie interesuje. Pani mierzy mnie ostrym wzrokiem – uuuuu pan to jesteś mój ulubiony klient! Wypełniam jakiś druk (po raz chyba szósty już ten sam), gdzie w kilku rubrykach piszę wiele razy nazwę miasta, w którym mieszkam, no, bo przecież jakiś misiu stworzył sobie formularz, który był przedyskutowany na Sali konferencyjnej z projektorem, zatwierdzony, zapłacony, wydrukowany – trzeba go wypełniać tak często jak się da. Pani informuje mnie, że obniżyli mi opłaty za wywóz śmieci z 20 złotych na 15 złotych miesięcznie i w związku z tym poszukiwała mnie straż miejska! Pysznie.
Wychodzę z tych przybytków tak zmęczony fatalną energią snującą się po tych korytarzach, że mam ochotę natychmiast zasnąć. Nic z tego. Muszę jeszcze pojechać do mieszkania po zmarłej niedawno bliskiej osobie i poprzenosić, co nieco do piwnicy i garażu. Jestem z reguły sknerą a skoro mam zdrowe ręce, plecy i nogi to nie będę zlecał roboty na zewnątrz tylko ogarnę do z Synem. Idzie nam nadzwyczaj dobrze, bo zawsze jest tak, że wszelkie czynności wykonywane z dziećmi wspólnie cementują więź między bliskimi, są źródłem nauki o sobie i dają mnóstwo satysfakcji. W międzyczasie koresponduję z kilkoma miłymi ludźmi na FB oraz staram się odtrącić pewną mężatkę, która na siłę zabiega o moją atencję, mimo, że daje jej do zrozumienia, że nie jestem zainteresowany interakcją. W końcu jej działania zamieniają się w monolog, w którym zaczyna mnie wyraźnie zaczepiać w sposób niegrzeczny. Wieje od niej złem i niekorzystną energią, patrzę na zdjęcia i przerażam się – czarownica w czystej postaci. Teksty w stylu wyszłam za mąż z rozsądku, to dobry mąż, ale nie kocham go i szukam emocji doprowadzają mnie do szewskiej pasji, ale tłumię emocje i staram się ją ignorować. Po pracy wpadamy z Synem na kolację do pewnej fajnej knajpki i po 20tej jestem w domu. Rytuał, czyli przegląd wiadomości spoza ścieku, żeby wiedzieć, co się dzieje na świecie a nie, co mam wiedzieć, trochę forów dyskusyjnych no i jestem na FB. Przeglądam zdjęcia kolegi, który akurat jest w US i przypominam sobie o projekcie przejechania Stanów w poprzek. Zrealizuję go w przyszłym roku, bo jeszcze nie zdarzyło się, aby coś zadeklarował i nie zrealizował. W ekstremalnej sytuacji zrobię to sam.
Odzywa się do mnie pewna znajoma sprzed jakiegoś czasu, unikająca dłuższy czas moich prób nawiązania kontaktu w czasie, gdy zawiesiła mnie na pętli emocjonalnej i obserwowała z lubością jak dyndam. Zalałem ją wówczas trzema stu litrowymi workami butelek po piwie i jakoś wróciłem do reala. Po roku z górką dostaję kapitalną wiadomość – co u ciebie słychać? Stęskniłam się…Zaglądam na profil, fota ta sama, co kiedyś (nieaktualna – nigdy tak nie wyglądała, nawet jak ją znałem). Obserwuje tkliwych nihilistów, eskejp from rialiti, jesteśmy dorośli, jak to się stało, smutne wiersze, smutnych ludzi, ciemna rzeczywistość – jak widzę tu tez bez zmian. Kreujemy się na zagubioną we współczesnym świecie, smutną intelektualistkę. Nie odzywam się nic do chwili, gdy nie wpadam na grupę – imprezy w Spiżu w Katowicach, wspomnienia wracają a ja dziś widzę na pięknych fotach jak tańczy z uśmiechem na twarzy z jakimś typem w spodniach jak od piżamy. Sama w butach na koturnie (nienawidzę, bo niszczą piękno kobiecej nogi)! Ktoś mało wyrobiony teraz dojdzie do wniosku – no tak! Nie zaleczył się i go wzięło. Nic z tych rzeczy. Wzięła mnie, ale straszna złość, że w tak prymitywny sposób dałem się podejść dość lekko podchodzącej do życia i ludzi osobie posiadającej jedną umiejętność – kreowania się na kogoś kim nie jest. Blokuję ją na FB, oczywiście nic nie odpisuję.
Zaczyna coś buzować, kolega zupełnie nieświadomie przywołuje obraz mojej pierwszej dziewczyny i miasta skąd pochodzi, ciśnienie rośnie, kiedy nagle dopada mnie „czarownica mężatka” niemal wrzeszcząc CAPS LOCKIEM, że ONA SIĘ PYTAŁA CZY JA BYŁEM ŻONATY a ja nie odpowiadam i tak trzy czy cztery razy na zasadzie copy paste (znam te klimaty, koleś beton zarabia pieniądze i żre czipsy z biedry popijając hop colą a ona się nudzi, bo jedyne co ich łączy to węzeł małżeński). Tu miało być ” 😀 ” ale nie będzie, bo mi jej żal. Wiem – głupi jestem.
W ogóle jej nie odpowiadałem poza zdawkowym dawaniem do zrozumienia, że nie znajdziemy wspólnego języka. Znów atak, tym razem już bardzo nisko, że żaden prawdziwy facet nie uzewnętrzniałby się tak jak ja, znakiem tego muszę być ciotą. Zazwyczaj olewam takie teksty, bo to jest klasyka manipulacji u kobiet, zresztą dość prymitywna ale po całym dniu i refleksjach z nim związanych pękam i…każę jej wypierdalać (może kiedyś opiszę ten dość powszechny u części kobiet mechanizm wyprowadzania facetów z równowagi tylko po to, aby wybuchnęli, bo to wprowadza nas w poczucie winy a tu już tylko krok do osiągnięcia tego co się chce, czyli wykorzystania przewagi emocjonalnej – mięśnie przy tego typu przemocy to są dziecinne zabawki).
Zaraz po wysłaniu tych słów dopada mnie najpierw wściekłość, bo dałem się sprowokować a za chwilę poczucie słabości. Piszę jakieś emocjonalne pożegnanie, którego nawet w tej chwili nie pamiętam. Rano usuwam wszystko z FB i czuję jak się rozpadam. Kurde, czy naprawdę jedyna nadzieja dla mnie jest w samotności? Lubię pisać, niektórzy ludzie lubią to czytać, daje mi to namiastkę poczucia, że robię coś wartościowego, coś co może u kogoś wywołać grymas śmiechu na twarzy a może łzę wzruszenia?
Przepraszam wszystkich ale nie wytrzymałem wczoraj. Nie będę się tłumaczył z fundamentów dlaczego jestem tak rozstrojony, żeby nie dawać jakiejś kolejnej kreaturze narzędzia do ataku.
Piszcie dzienniki, bo inaczej, albo zabetonują Was w Matrixie albo zwariujecie nie poddając się temu wszystkiemu.
Dobrego dnia.
Rafał