Bieszczady.

Do wypadu w Bieszczady (po raz czwarty w tym roku) przymierzałem się od jakiegoś czasu. W wakacje jakoś nie dane mi było poczuć zapachu wiatru na Bukowym więc postanowiłem naprawić ten błąd we wrześniu. Wertowanie ICM meteo dla Cisnej nie napawało optymizmem aż do czwartku, kiedy to pojawiło się okienko pogodowe. W piątek wieczorem wyglądało to już całkiem dobrze zatem krótka piłka – jedziemy! W sobotę wstaję w znakomitym humorze, przygotowuję wszystkie graty, baterie, zapałki, prowiant, czołówkę itp. Planuję wyjechać o 12tej ale syn prosi mnie żeby go podrzucić do koleżanki, pakuję graty do bagażnika i ostro ruszam na południe. Jest dość chłodno, ale wraz z połykaniem kolejnych kilometrów przez Madzię zaczyna się robić ciepło! W okolicy Rzeszowa zrzucam dach i z pełną fantazją naginam dwie paczki po autostradzie 😉 Udaje mi się wpaść na małą obwodnicę bieszczadzką jeszcze przed zachodem słońca, po drodze machają do mnie trzy turystki – zatrzymuję się i chwilę rozmawiamy, mam niestety tylko jedno wolne miejsce a one chcą jechać do Ustrzyk Górnych, do których zostało mi jeszcze jakieś 30km. Myślimy chwile, żeby siadły jedna na drugiej, ale ilość gratów jakie mają wyklucza taką jazdę. Życzę im powodzenia i zapinam jedynkę. Koła buksują, aby po chwili złapać przyczepność, Madzia wydaje z siebie bossskie brum! W głośnikach rozbrzmiewa Marillion – Hooks In You, oczywiście na myśl przychodzi mi pewien kolega a tekst jak zwykle nie jest przypadkowy 😉

 
Chwytam za telefon i kontrolnie dzwonię do Hoteliku Górskiego, czy są jakieś miejsca, bo góry strasznie parują a nocleg pod namiotem na Caryńskiej ma sens wtedy, gdy można liczyć na wschód słońca. Zostaje jeszcze Lutek, ale że jest wrzesień to pewnie będzie gleba. Z Hotelikiem Górskim w Ustrzykach Górnych, to zawsze jest temat, bo jak się chce wynająć jedynkę i w dodatku na jeden, dwa dni to nigdy nie ma nic wolnego, tylko domki, gdzie standard jest taki, że wolałbym na dworcu kolejowym się kimnąć. 😀 Mijam Ustrzyki Górne i wpadam na dużą pętlę bieszczadzką, wyprzedzam paru maruderów i dojeżdżam do ulubionych serpentynek, które oczywiście pokonuję bokiem. Madzia wpina się w asfalt niczym pazurami a o sile jej pracy świadczą jęki dochodzące z opon i migająca non stop kontrolka od trakcji. Pewien kolega twierdzi, że lepiej ją wyłączyć ale póki co ja wolę „z”. Wpadam na parking leśny, dwóch nagiętych kolesi kasuje mnie na 7 złotych. Szybko przebieram się w ciuchy robocze, zwijam graty i biegnę w górę. Zaczyna się ściemniać, wkładam czołówkę, mam dwa plecaki, namiot, śpiwór…qrwa zapomniałem statywu! Dupa ze zdjęć nocnych! Spotykam ekipę rozstawiającą leżaki pod Wetlińską, mają być jakieś pokazy astronomiczne czy coś, zamieniamy kilka słów i ruszam ostro dalej. Po drodze wpadam na sporego jelenia oraz grupę młodzieży schodzącej na noc z gór, mówią że u Lutka pełno i chyba gleba będzie…Ładnie. Decyzja jest szybka, melduję się na Wetlińskiej, biorę trochę rzeczy i przenoszę się na Caryńską. Wpadam do Chatki Puchatka, strzelam szybkie piwo i kilka zdjęć, witam się z gospodarzem i w te pędy schodzę w dół w kierunku Berehów Górnych. Idę a w zasadzie zbiegam na tyle na ile pozwala mi czołówka i graty. Przechodzę przez drogę i zaczynam się wspinać na Caryńską. Po godzinie jestem pod granią, rozstawiam namiot przy dość mocnym wietrze, szykuję śpiwór i zapalam małe ognisko, tak aby mnie nie wyłapała straż graniczna. W pobliżu słyszę pohukiwania byka, na dole wyje wilk a po kilku minutach przychodzi do mnie lis, który zachowuje się jak oswojony. Dostaje kawał kabanosa, porywa zdobycz i niknie w ciemności.
 
Zapalam lampkę w namiocie, wkładam słuchawki i próbuję pisać coś na FB, ale przy tym dostępnie do jakieś ukraińskiej sieci załadowanie kilku zdjęć zajmuje mi kolejną godzinę. Zasypiam zmęczony, z nastawionym na 5:30 budzikiem. W nocy budzę się kilka razy z powodu wiatru, nadchodzi 5:30, wychodzę przed namiot a tam…biało! Kicha! Zero fotek, nic nie widać! Pakuję graty i teleportuję się na dół do samochodu. Szybka toaleta z pomocą oranżady z Biedronki, przebieram się na tyle na ile się da, kilka słów z nagiętymi nadal chłopakami i ruszam w dół. Składam dach, kierunek Muczne, silnik wyje, muzyka też…zjeżdżam w dół serpentynami na pełnej prędkości filmując jednocześnie krajobrazy. W międzyczasie pojawia się słońce, sceneria jest iście bajkowa! Dojeżdżam dziurawą jak ser drogą do Mucznego, porzucam samochód i ostro zaczynam się piąć na Bukowe Berdo. Po drodze wyprzedzam kilka grupek turystów, idę bez obciążenia, mam tylko plecak z aparatem i polar, więc tempo jest niezłe. Dopadam grani i ruszam ostro w kierunku Tarnicy strzelając przy okazji kilka fotek 😉 W połowie drogi na Bukowe schodzę jak zwykle ze szlaku, żeby posiedzieć na skale, która wystaje z grani w kierunku tysiącletniego lasu, kilka osób zna moje opowiadania jak się siedzi na skale a pod nami szumi TEN las! Ja tam mogę siedzieć godzinami, spokój jaki bije z tego miejsca jest nie do opisania. Czasem przydałoby, się posadzić jakieś włosy przed sobą, ale bez tego też jest GIT! Siedzę tam dobrą godzinę i już mam się zwijać, kiedy szum z pobliskich krzaków każe mi się odwrócić. Patrzę, wychodzi jakiś koleś!
 
Siema! – Mateusz jestem!
Cześć! – co tu robisz?
Ej to moje miejsce! 😉
No jasne… 😀
 
Gadamy o Biesach sporo czasu, okazuje się, że kolega też zna kilka ścieżek z przedwojennych map wojskowych, zmieniamy temat na życie, później na kobiety… 😀 Mateusz zaczyna opowiadać – słuchaj, widziałem ją wczoraj! Wychodzę z Kopy Bukowskiej i już z daleka widzę, że postać, która wychodzi zza skały ma to coś! Pierwsze co rzuca się w oczy to zgrabne, umięśnione nogi otrzaskane słońcem, fajne kolorowe ale nie przaśne buty Salomona, z których ledwo co wystają grube skarpetki. Krótkie czarne spodenki, koszulka z dopasowanym polarem i te blond włosy spięte w kucyk! Idę jej na przeciw z postanowieniem, że powiem cześć, patrząc jej w oczy i uśmiechając się. Widzę już z daleka, że się śmieje do mnie a ja, jak ją mijam patrzę w kamienie i bąkam „ część”… 😀 No nie wyrabiam stary, nie wiem co jest ale przytłacza mnie piękna kobieta. Wszystko inne biorę na klatę a tu leżę i kwiczę…ech.
Schodzimy razem z Bukowego nie szlakiem, tylko ścieżką ze wspomnianej mapy. Tak naprawdę to nie schodzimy, tylko zbiegamy mijając bez przerwy kolorowe połacie fioletowych borówek, tak typowych dla tego terenu. Będąc w połowie drogi wpadamy w zagajnik, droga się kończy i trzeba ciąć przez bardzo gęste zarośla. Wypadamy na polanę a tam…jak rok temu. Cztery wilki. Stoją i się patrzą. Krótka narada i zaczynamy je obchodzić z prawej strony, powoli, szerokim łukiem non stop patrząc w ich kierunku. Łapią o co chodzi, bo zaczynają nas obchodzić po lewo, również szeroko. Mijamy się bez słów, jak złodzieje na robocie, którzy przypadkowo weszli sobie w drogę. Dopadamy asfaltu, tu żegnam się z Matim, który z buta uderza w kierunku Tarnawy a ja teleportuję się do Mucznego. Zmian ubrania, Madzia gada i już lecimy w kierunku Beniowej. Wiatr + Marillion – The Space tworzy genialny klimat, do tego dochodzi słońce chowające się za chmurami. W Tarnawie jak zwykle staję przy ogromnych stajniach, niegdyś tętniących życiem, kilka fot i zaczyna się szuter. Dojeżdżam do Beniowej, krótka drzemka na trawie w towarzystwie jakiegoś drapieżnego ptaka, który skrzecząc krąży nade mną. Wybija 14, czas wracać. Powoli, chwytając każdą chwilę i powiew wiatru dojeżdżam do Mucznego. Tradycyjne naleśniki ze świeżych jagód przywracają mi siły 🙂 Czas wracać do domu… Powrócę! Jak tylko śnieg spadnie! Do zobaczenia Biesy!
https://goo.gl/photos/bojVGZy2p8Un9kpc7
Rafał Skonecki