Dzieci z Kamp.

Starszy sierżant Schulz posadził majestatyczną sylwetkę Dorniera 24 na lekko pofalowanej powierzchni jeziora Resko Przymorskie. Był 5 marca 1945 roku, godzina 14:00. Od kilku dni jako pilot jednego z najpiękniejszych wodnosamolotów jakie kiedykolwiek powstały, brał udział w ewakuacji ludzi uciekających przed ofensywą armii czerwonej. W okolicy bazy Kamp (Rogowo / Mrzeżyno) tłoczyła się masa ludzi ewakuowanych z Kołobrzegu, w tym setki dzieci, które zostały wywiezione z różnych regionów bombardowanych Niemiec na Pomorze Zachodnie. Zgrabna sylwetka trzysilnikowej maszyny szybko dobiła do drewnianego pomostu, radiotelegrafista sierżant Bexte wraz z mechanikiem Friedrichem Traub i obserwatorem Ernestem Schutt-e wyskoczyli na pływaki łodzi latającej, aby przyspieszyć cumowanie. Bezruch w warunkach, gdy co chwila na niebie pojawiały się radzieckie myśliwce prażące z broni pokładowej do uciekających ludzi był bardzo niebezpieczny. Podrzucono trap i rozpoczął się paniczny boarding. Schulz nie myślał zbyt wiele, starał się odgonić czarne myśli koncentrując się na zadaniu… Tłum przerażonych ludzi napierał próbując dostać się na pokład latającej łodzi za wszelką cenę, ludzie porzucali walizki i tobołki przepychając się wzajemnie byleby odlecieć najbliższym samolotem. Porzucane bagaże były natychmiast grabione przez okolicznych mieszkańców, którzy nie zdając sobie sprawy z nadciągającego zagrożenia wyczuli okazję do szybkiego wzbogacenia się. Napierający tłum prawie wywraca zacumowaną latającą łódź, sierżant Bexte wyciąga Lugera i oddaje kilka strzałów w powietrze!

Najpierw dzieci! – krzyczy starając się zapanować nad przeznaczeniem…

Strzały zaprowadzają jaki taki porządek, na pokład łodzi latającej przystosowanej do transportu maksymalnie 20-30 pasażerów dostaje się 72 osoby. Maluchy stłoczone pod kabiną pilotów nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji próbują z ciekawości zaglądać do kokpitu. Sierżant Shulz jest doświadczonym lotnikiem, pilotuje różnego rodzaju maszyny od początku wojny, krótkimi, zwięzłymi komendami stara się zapanować nad ludźmi na pokładzie, tym bardziej, że prócz dzieci szansę przeżycia dostaje kilku rannych żołnierzy oraz parę kobiet. Sierżant Traub oddaje cumy, trzy potężne gwiazdowe silniki BMW, każdy o mocy 1200KM zaczynają łopatami przecinać powietrze, wodnosamolot nabiera rozpędu kierując się na południe od Morza Bałtyckiego, by po wyraźnie długim rozbiegu oderwać się od lekko pofalowanej wiatrem tafli jeziora. W tym samym czasie kolejny Dornier ląduje przy nabrzeżu, cały obraz jest mocno surrealistyczny, tym bardziej, że z południowego brzegu jeziora rosyjskie czołgi otwierają ogień w kierunku zgromadzonej na przeciwległym brzegu ludzkiej palby. Do tego dochodzi ostrzał artylerii, kolejny Dornier przybija do drewnianego nabrzeża kiedy zgromadzeni ludzie stają się świadkami tragedii, która do dziś nie znalazła godnego finału. Latająca łódź pilotowana przez sierżanta Shulze nagle jakby zawisa w powietrzu, po  czym przechyla się na ogon i zwala wprost do jeziora upadając pływakami do góry. Wygląda na to, że z katastrofy nie wyszedł cało nikt mimo, że głębokość wody w miejscu upadku Dorniera nie przekracza półtora metra! Ludzie siedzący jeden na drugim na skutek przeciążenia związanego ze startem maszyny przesunęli się do ogona powodując przeciągniecie nad którym Schulz nie był w stanie fizycznie zapanować mimo włożenia całego kunsztu w pilotaż .  Kolejny Dornier zaraz po starcie z bazy Kamp siada w pobliżu miejsca zatonięcia poprzednika i nagle stwierdza, że w wodzie stoi po pas…kobieta. Była to jedyna osoba, która przeżyła katastrofę, zostaje zabrana na pokład za pomocą dmuchanej łodzi i ląduje wraz z resztą uchodźców w Dziwnowie. Żadne znane mi źródła nie dają informacji kim była ta osoba. Po latach udaje się odnaleźć bliskich lotników, ale nie ową kobietę…

Toń jeziora Resko staje się grobem ponad 70 ludzi, co najgorsze mimo kilku wypraw ekspedycyjnych, w czasie których udaje się wydobyć prócz fragmentów kadłuba dziecięce buty i inne osobiste rzeczy,  ci ludzie spoczywają tam nadal….

Jako zapalony windsurfer bardzo często pływałem na jeziorze Resko, bo są tam fenomenalne warunki i zawsze minimum raz w roku zapalałem świeczkę na pływającym wieńcu w miejscu, gdzie na zawsze zostali ci ludzie. Wojna to zło, ale jak widać ludzie rozumieją to dopiero kiedy ich samych dotknie, dlatego pewnie wkrótce dramat będzie miał swoją powtórkę…

Osobiście bardzo mocno czuję się związany z tym miejscem, bo bywam tam często od dziecka…

Niech wam woda lekką będzie.

Rafał, ku pamięci…

German Translation

Rafał Skonecki