Stan równowagi.

Czyli te qualie, gdy czujesz spokój wewnętrzny i nawet pewną radość życia, kiedy słońce zabawnie tańczy za pobliskim wzgórzem rozświetlając niebo czerwoną poświatą i w tej właśnie chwili ślizgasz się na lodzie boleśnie uderzając głową w trotuar. To ma ci przypomnieć, że radość, spokój, spełnienie nie są dla ciebie. Czytam Życiopis Szulkina i łapię właśnie takie chwile równowagi bowiem wiem, że nie jestem sam w swoim postrzeganiu świata i nie muszę już czuć się tak samotnie w tłumie ludzi wokół. Ludzi, którzy wytwarzają wyłącznie szum….Podsumowanie być może będzie, ale dopiero jak przebrnę przez całość a jest to dla mnie lektura trudna, wymagająca czasami dla dobrego zrozumienia kilkukrotnego czytania wypowiedzi, do tego dochodzi bogata lista polecanych filmów i książek, które skwapliwie wypisuję. Na tę chwilę już wiem, że to był jeden z lepszych zakupów w tym roku do którego z powodu braku podaży na rynku zbierałem się od kilku lat.

Czasem, gdy spaceruję po swoim ukochanym miasteczku obserwując otoczenie przychodzą mi do głowy różne myśli, którymi chciałbym się podzielić ze światem, niestety są to tylko przebłyski, które kiedyś dość łatwo dawały się przełożyć na tekst, dziś mam z tym trudność, czy to obojętność, czy zmęczenie ciągłym życiem “obok” wypala mnie i chęć do jakiegokolwiek działania.

Ludzie a przede wszystkim kobiety wręcz uwielbiają pławić się w niepewności, niedopowiedzeniu, tajemniczości a dla mnie to zwykła tortura. Oczywiście nauczyłem się grać niedostępność, tajemniczość i tego typu bzdety bo bez tego nie da się zainteresować sobą kogokolwiek ale na dłuższą metę taka gra jest niszcząca. Kończy się gra, kończą się relacje…

Oczywiście warto byłoby znać swoją datę śmierci oraz sposób w jaki się opuści ten padół, dawałoby to nieprawdopodobny spokój przez możliwość przygotowania się na tę chwilę, rozumiem skazanie na śmierć, którego doświadcza każdy z nas wraz z chwilą narodzin, ale wyrok bez oznaczonego terminu wykonania jest przecież dodatkową karą…

Największy dramat więzienia, w którym musimy egzystować stanowi to, że ludzie “painkillery”, którzy są w stanie zagłuszyć w znacznym stopniu ból egzystencjalny poprzez fakt obcowania z pięknem geometrii, to osobniki nadzwyczaj atrakcyjne fizycznie, ale jednocześnie konsumujące życie miast kontemplowania go, a spotkanie osoby, która połączy fizyczność z możliwością rozważań na poziomie takim jak wyżej jest niemożliwe, przynajmniej z mojego poziomu. Może ludzie, którzy coś osiągnęli w sensie medialnym mają łatwiej, bo wówczas sława powoduje, że inni lecą jak ćmy do światła świecy, no ale do tego trzeba naprawdę być “kimś” w rozumieniu stada oczywiście. Zdałem sobie sprawę właśnie, że już rozumiem czym jest instytucja muzy w życiu twórcy.

“Człowiek spełniony życiowo jest na platformie duchowej bez szans…”

Na koniec tego wpisu otwierającego Życiopis, podrzucę coś zapomnianego a co wykopałem z czeluści internetu grzebiąc w Tomaszu Beksińskim. Pendragon to absolutnie zapomniana kapela, oczywiście debiutancki album był majstersztykiem ale mnie osobiście 2 A.M. ze znakomitej płyty Kowtow tak mocno przypadła do gustu,że aż się uśmiechnąłem gdy po latach ten dźwięk znów dotarł do moich synaps-ów. 🙂

pozdrawiam

Rafał

Rafał Skonecki