Życie większości z nas to kwintesencja tytułu tego felietonu. 🙂 Był pewien koleś z jajami, którego historia dość cienko osądziła na bazie poszlak i powierzchownie, co jest dość powszechne na ziemi, tej ziemi. Tym gościem był…Edward Gierek. Tak, tak otóż ten facet jako jeden z nielicznych stał mocno na ziemi mimo całej socjotechniki jakiej używał z pełną premedytacją celem zapędzania bydła do stada. Jako, że nasze geopolityczne położenie między dwoma nacjami, które z racji własnych nacjonalizmów i niedorozwinięcia w zakresie pojmowania rzeczywistości postanowiło nas anihilować jako społeczność, jedyną opcją na przetrwanie nas jako ludzi, a nie narodu była pięść. Gangster jest tak skonstruowany, że rozumie jedynie prawo pięści, czego dowiedziono nie raz w historii, ostatnio zrobił to pan Chamberlain machający papierem o wartości srajtaśmy, twierdząc jednocześnie, że przywiózł pokój. Wszelkie podziały, religie, wyznania, kasty są czystym debilizmem wymyślonym wyłącznie w celu dymania jednych przez drugich, oczywiście efekt stadny i bydło tego nie rozumie, ale to temat do rozważań dla socjologów. Uwaga! Proszę nie zarzucać mi zgorzknienia, tylko raczej poszukać go u pana Chajzera, który po stracie dziecka kopie co się da i popada w ramach uprawiania polityki miłości i bycia w trendzie za wszelką cenę w czystą paranoję. Szkoda, że ten facet najnormalniej w świecie nie przeżyje żałoby, nie pogodzi się czasowo (czyli czysta iluzja) z tym co się stało, tylko zamiast tego kąsa gdzie popadnie pod płaszczykiem nowoczesności. Co tam? Ważne, że bydło to kupuje. 🙂
Zresztą, ja sam mam wiele za uszami, bowiem wszystko co robię przez swoje dorosłe życie służy gromadzeniu zasobów i zabezpieczaniu przyszłości mojemu łańcuchowi DNA. Czym zatem różnie się od szui, które udaje że ma wywalone? Otóż uspokajam się sam, bowiem czuję się często jako tak zwany…hamulcowy. Jest to zresztą jeden z powodów dlaczego nie tnę ciągle po 100tys. miesięcznie jako członek rady nadzorczej paru spółek – każdy z nas ma jakieś granice, niektórzy nie mają ich w ogóle, czy są lepsi, czy gorsi ode mnie? To bez znaczenia, bowiem jakakolwiek ocena będzie miała wartość z czysto ludzkiego punktu widzenia, który jak powszechnie wiadomo jest gooooooowno wart. 🙂
Wróćmy zatem do sedna! Co nas jako ludzi zabezpieczy przed psychopatami, jeśli wiemy, że gangster szanuje jedynie prawo pięści? Otóż moi drodzy dostęp do broni nuklearnej. Ktoś zapyta, jak to się dzieje, że od ostatniej pożogi, w której jak łajno wysłano na śmierć w męczarniach miliony ludzi (z rocznika 1923 w Rosji przeżyło 3% populacji) nie wybuchł przez dziesiątki lat żaden konflikt na skalę światową? Otóż była to świadomość, że każdy atak spotka się z równie strasznym odwetem. Natura ludzka jest kloacza, cóż zrobić? Zamiast kupować “jastrzembie”, budować oddziały obrony narodowej, ściągać Leopardy z Niemiec, wystarczyłoby kupić 5 okrętów podwodnych z napędem nuklearnym (np w Chinach) i rozlokować je w różnych miejscach globu. Czy to jest jakiś problem? Przecie my nie chcemy nikogo atakować, mamy wrodzoną tolerancję i gościnność. 🙂 Zatem? Dwadzieścia głowic jest w stanie zmienić dowolną stolicę jakiegokolwiek kraju w płonącą jak żagiew pochodnię. Zatopić taki okręt jest bardzo trudno, poza tym cztery pozostałe mogą odpowiedzieć w każdej chwili. Proste? Jak drut. 🙂 Czemu to nie działa? Patrz tytuł.
Pierwszy zrozumiał ten fakt sekretarz PZPR towarzysz Edward Gierek, który w tajemnicy przed “sojusznikami” rozpoczął pracę nad budową polskiej bomby atomowej. To były czasy, gdy nasz kraj nie był montownią gówna z całego świata, tylko eksporterem myśli technologicznej i patentów. Liczne kontrakty na całym świecie powodowały, że nasi rodacy budowali fabryki telefonów w Syrii wywalając w kosmos takich potentatów jak Ericsson, czy też kopalnie w Nigerii kopiąc w zadki liczne brytyjskie, umocowane tradycyjnie na tym terenie firmy. Polscy rybacy łowili tuńczyka u wybrzeży Peru a kadra Piechniczka wygrywała na Mundialu w Hiszpanii trzecie miejsce na świecie. Co tu dużo gadać, miał facet łeb na karku, mimo że to “fszystko” na kredyt – po nim było chociaż co sprzedawać w przeciwieństwie do ryżego pajaca. 😀 Jeśli ktoś mnie podejrzewa o PISowskie sympatie w tym momencie, ten błądzi bowiem politycy w tym kraju bez względu na opcję to zwykłe prostytutki. 🙂
Hasło na dziś? Profesor Kaliski!
“Polska bomba atomowa miała być produktem ubocznym prac badawczych prowadzonych w Instytucie Plazmy i Laserowej Mikrosyntezy WAT w Warszawie, kierowanym przez wspomnianego prof. Kaliskiego, uznany w kraju i za granicą autorytet z dziedziny fizyki. Głównym przedsięwzięciem naukowym była tzw. kontrolowana synteza termojądrowa. Badania prowadzono w specjalnie zbudowanej do tego celu na warszawskiej Woli podziemnej hali, otoczonej kilkumetrowym ziemnym nasypem, który stanowił ochronę w razie przypadkowej eksplozji. Reakcję syntezy jądrowej wywoływano w mikroskali, oświetlając maleńką kulkę szklaną wypełnioną mieszaniną izotopów wodoru – deuteru i trytu – potężnymi wiązkami laserów i poddając wybuchom specjalnych ładunków kumulacyjnych. Synteza jądrowa rzeczywiście zachodziła, pojawiały się neutrony, wydzielała się energia, ale reakcja nie dała się kontrolować. Nie dało się więc jej użyć na przykład jako źródła ciepła w elektrowniach (zresztą do dziś mimo wieloletnich i bardzo kosztownych badań nikomu się to jeszcze nie udało). Metoda prof. Kaliskiego była w latach 70. XX w. nowatorska, łączyła bowiem podgrzewanie plazmy promieniami lasera i kompresję przy użyciu ładunków wybuchowych.
Tę samą metodę można było zastosować w bombie tzw. wodorowej, ale także w jej odmianie, którą Polska była szczególnie zainteresowana – w bombie neutronowej. Taki ładunek niszczy przede wszystkim organizmy żywe (a więc i żołnierzy) przez napromieniowanie. Problem polegał na tym, by o próbach z taką bronią nie dowiedzieli się „towarzysze radzieccy”. Profesor Kaliski w rozmowie z Edwardem Gierkiem zaproponował przeprowadzenie próbnej eksplozji w wybudowanej w Bieszczadach sztolni. Chodziło o to, żeby zminimalizować możliwość wykrycia eksperymentów. Wydaje się jednak, że było to rozwiązanie utopijne, zarówno NATO, jak i Rosja miały odpowiedni sprzęt do wykrywania podziemnych eksplozji atomowych. Na potrzeby projektu przeznaczono duże sumy, trzeba było zdobyć aparaturę badawczą, materiały i mechanizmy objęte wówczas przez państwa zachodnie embargiem. Tajnym „importem” zajął się PRL-owski wywiad. W tajemnicy przed służbami wywiadowczymi NATO, ale także i Związku Radzieckiego, udało się zdobyć nawet słynne „krytrony” – specjalne przełączniki sterujące uruchamianiem ładunków wybuchowych w zapalniku bomby atomowej. Jak się dziś szacuje, wydatki na projekt „niekontrolowanej syntezy jądrowej” (czytaj: bomby wodorowej lub neutronowej) wyniosły wiele milionów dolarów. Być może przyczyniły się w jakimś stopniu do załamania gospodarki PRL w końcu lat 70.
Kres polskiego programu budowy bomby termojądrowej przyniosła zagadkowa śmierć prof. Kaliskiego w 1978 r. Zmarł on w następstwie ciężkich obrażeń odniesionych w wypadku samochodowym. Co prawda znajomi profesora wspominali o tym, że był on złym kierowcą i jeździł zbyt szybko, ale pojawiły się też głosy, że jego fiat 132 mirafiori, dostępny wówczas tylko dla działaczy partyjnych, a serwisowany w rządowych warsztatach, został celowo uszkodzony. Wersję tę miał anonimowo potwierdzić jeden z oficerów Ludowego Wojska Polskiego. Jego zdaniem prof. Kaliski został zamordowany przez KGB, ponieważ nie zgodził się na przekazanie wyników swoich badań do ZSRR. Czy było tak rzeczywiście? Trudno dziś ustalić. Odpowiedź jest zapewne ukryta w czeluściach archiwów KGB.
Mocarstwo mimo woli
Warto w tym miejscu kilka słów poświęcić profesorowi Kaliskiemu. To chyba najbardziej znany uczony dekady gierkowskiej. Był komendantem i rektorem WAT, ministrem nauki, szkolnictwa i techniki, członkiem KC, posłem na Sejm. Pracował nad syntezą termojądrową (osiągnął temperaturę plazmy 10 milionów stopni). Zajmował się zagadnieniem wzmacniania ultradźwięków w kryształach półprzewodnikowych. Opublikował około 550 prac naukowych. Był uznanym autorytetem także za granicą. Po jego tragicznej śmierci zaprzestano w Polsce badań nad kontrolowaną i niekontrolowaną syntezą jądrową. Warto zauważyć, że dziś najbardziej zaawansowane metody prowadzenia syntezy jądrowej oparte są na wykorzystaniu lasera, który podgrzewa mieszaninę deuteru i trytu i inicjuje tzw. fuzję jąder atomowych. Największe ośrodki naukowe w USA stosują więc mechanizm opracowany przez Kaliskiego. Krótka dygresja: po co nam kontrolowanie reakcji termojądrowej? To największa, ciągle niespełniona nadzieja ludzkości na dostęp do prawie nieograniczonego źródła energii, tysiące razy wydajniejszego niż dzisiejsze elektrownie atomowe.
Mimo niepowodzenia całego projektu PRL i tak była pośrednio w posiadaniu broni atomowej. Wśród odtajnionych materiałów Układu Warszawskiego znalazła się teczka operacji „Wisła”. Zawarte w niej dokumenty mówią, że na mocy polsko-rosyjskiego porozumienia z 1967 r. wybudowano trzy składy broni nuklearnej – w Templewie niedaleko Trzemeszna Lubelskiego, w Brzeźnicy koło Jastrowia oraz w Podborsku niedaleko Białogardu. Polska sfinansowała budowę, ale Moskwa miała wyłączność na użytkowanie magazynów. Magazyny były bardzo dobrze chronione przez jednostki rosyjskiego specnazu i doskonale zamaskowane. W połowie lat 80. znajdowało się w nich 178 ładunków jądrowych, w tym 14 głowic o mocy 500 kiloton! Przypomnijmy, że bomba zrzucona na Hiroszimę miała moc tylko 15 kiloton. Zgodnie z doktryną Breżniewa w razie wojny polskie wojska rakietowe miały ostrzeliwać bronią jądrową siły NATO na zachodzie Europy. Do przenoszenia bomb atomowych było przystosowanych wiele polskich samolotów bojowych, wyrzutni rakietowych, a nawet niektóre działa. Oprócz broni atomowej przeznaczonej dla LWP także stacjonujące u nas wojska radzieckie miały w różnych miejscach naszego kraju rozmieszczoną swoją broń jądrową. Można więc powiedzieć, że w latach 70. i 80. Polska była prawdziwym mocarstwem atomowym, choć nie na własne życzenie. Oczywiście władze PRL (zarówno Gomułka, jak i Gierek czy Jaruzelski) przez lata twierdziły, że broni atomowej na terenie Polski nie ma, ba, obłudnie się domagały, żeby zlikwidować bazy atomowe w Europie Zachodniej.
Czy program atomowy Gierka upadł na skutek walk wewnętrznych w partii, był zbyt kosztowny czy też został zlikwidowany przez sowieckie służby specjalne? Tego jednoznacznie nie rozstrzygniemy. Może jednak na szczęście dla nas nie wyprodukowaliśmy własnej bomby atomowej, zagrożenie związane z rosyjskimi „podarunkami” nuklearnymi było i tak ogromne.”
Cóż? Dobrej nocy życzę odsyłając do sieci, jeśli chodzi o źródła.
Rafał Skonecki