Depopulacja, szaraki i kawał skały w kosmosie.

Ten felieton będzie nieco trudniejszy w odbiorze niż inne, ale mimo to postaram się weń wprząc nieco populistycznych treści, aby uczynić go bardziej strawnym i przyswajalnym dla każdego. Coś jak kobieta nakładająca makijaż, choć moim celem nie będzie sprowokowanie nikogo do prokreacji, tylko do myślenia. 😉 Jak się okazuje, każdą ideę można nagiąć do własnych potrzeb, rzeczywistość nie istnieje, jak mawiał Beksiński, a my jesteśmy “kaprysem” natury, jak twierdzi pewien utalentowany pisarz i myśliciel z Trójmiasta. Zapraszam więc na kolejny rejs po kątnym morzu, pełnym fal, ale też słońca i dziewiczych wysp, pełnych opalonych niewiast, oraz panów z kratą nie piwa, tylko na brzuchu. 🙂

Czytaj dalej „Depopulacja, szaraki i kawał skały w kosmosie.”

Przegrać, aby wygrać.

1 sierpnia 1976 roku w ulewach deszczu na torze Nurburgring stanęli na pole position dwaj najwięksi rywale w świecie Formuły 1. Metodyczny, spokojny i poukładany Niki Lauda, oraz bożyszcze kobiet, hazardzista i alkoholik James Hunt. Lauda miał tak dużą przewagę w wyścigu po trofeum, że tylko jakiś wyjątkowy pech mógł go pozbawić kolejnego triumfu. Specjalne, deszczowe opony, odpowiednio ustawione kąty spojlerów, skupienie i huk uruchamianych silników nadawały jak zawsze specyficznego klimatu widowisku, które mimo złej pogody przyszło podziwiać tysiące osób. Wszyscy mieli opony letnie poza…Laudą, który postawił na to,że będzie padać. Bolidy ruszyły ostro zarzucając tyłem, dopiero w takich warunkach widać było klasę kierowców, walczących o utrzymanie idealnego parytetu między skutecznym przyspieszaniem, a przyczepnością. Ponieważ tor wysychał, wszyscy na slickach wyprzedzali Nikiego, wobec czego natychmiast zjechał on do pit stopu i zmienił ogumienie. Wrócił na tor i zaciekle zaczął odzyskiwać przewagę. Na drugim okrążeniu traci panowanie nad bolidem, na skutek pęknięcia elementu zawieszenia i uderza w bandę. Podrzucone w górę auto zapala się, po chwili w płonący wrak uderza kolejny bold. Niki zakleszczony w środku płonie żywcem w temperaturze niemal 800 stopni Celsjusza. Inni kierowcy próbują go wyciągnąć, ale pasy są zakleszczone, płomienie parzą im ręce, mimo to, za wszelką cenę chcą uratować kolegę.

Czytaj dalej „Przegrać, aby wygrać.”

Genotyp – dar natury, czy przekleństwo?

Ci co mnie znają, wiedzą że pochodzę z dzielnicy o sławie podobnej do warszawskich Szmulek. Duża część moich znajomych z lat dziecinnych już nie żyje, bądź zasiada w tapicerowanych fotelach z ubiegłej epoki z Wojakiem w ręku i paczką czipsów z Biedronki w akompaniamencie zrzędzenia potwornie otyłej ślubnej, że znów za mało wypłaty przynieśli – zresztą,  dawno by się rozwiedli, gdyby nie brak kasy i schabowy w niedzielę. Mieszkają przeważnie tam gdzie dawniej, każdy w swoim kwadracie o takiej samej powierzchni 38 metrów kwadratowych, spotykają się czasem na piwie, w tej samej knajpie, bądź idą na ciastka do tej samej cukierni. Ostatnio spotkałem tam jednego z osiedlowych guru moich czasów – radzi sobie jeszcze, ale nie ma ani jednego zęba, mimo że jest niewiele po czterdziestce. Czy to coś złego? Nie, zresztą nie o tym chcę pisać, w finale wszyscy przegramy, a w życiu chodzi wyłącznie o to, by ten moment maksymalnie odsunąć w czasie.

Czytaj dalej „Genotyp – dar natury, czy przekleństwo?”

Tajemnica jeziora Siemień.

Kapitan Roman Borowiec pstryknął przełącznik rozrusznika, w odpowiedzi trzy ogromne silniki Alfa Romeo najpierw splunęły niebieskim dymem, ogniem z niespalonej do końca mieszanki, by po chwili zacząć rytmicznie i równo poruszać ogromne łopaty śmigieł. Cant Z506B pierwszy z zamówionych przez Polską Marynarkę Wojenną wodnosamolotów szorował pływakami wody Zatoki Puckiej, by po chwili wzbić się w powietrze. Był chłodny poranek 2 września 1939 roku, w okolicy Helu snuły się mgły, baza Dywizjonu Morskiego w Pucku została unicestwiona dzień wcześniej przez Luftwaffe. Pilot miał jeden problem. Wodnopłat był bardzo nowoczesny jak na owe czasy, szybki, zwarty, posiadający trzy mocne silniki, możliwość przenoszenia tony bomb, lub największej wówczas dostępnej torpedy o masie 850kg, niestety był….rozbrojony. Ponieważ włoski system uzbrojenia oparty na kaemach Breda był niekompatybilny z polskim, opartym głównie o Mausera, podjęto decyzję o zakupie samolotów bez broni i amunicji, gdyż zamierzano go doposażyć lokalnie, w kraju. Była to decyzja ze wszech miar racjonalna –  wprowadzanie kolejnych systemów broni i amunicji wiązało się z problemami logistycznymi.Fabryka Prochu w Pionkach koło Radomia wytwarzała znakomitą amunicję, ale wspomnianego już systemu Mauser. Przestawienie produkcji na system Breda dla kilka samolotów nie miało uzasadnienia ekonomicznego.

Czytaj dalej „Tajemnica jeziora Siemień.”

Po drugiej stronie lustra, Billy the Kid.

“…and there Billy the Kid will be hang by the neck, until you are dead, dead, dead.”
Do you have anything to say?
Yes, you can go to hell, hell, hell.”

Mamy 13 listopada 1859 roku w Silver City, w stanie Nowy Meksyk świeci ostre słońce. Tego dnia na świat przychodzi William Henry Bonney, jego matka pochodzi z biednej rodziny, ojciec umiera bardzo wcześnie. Młody William skazany jest na wychowanie przez kolejnych “tatusiów”, którzy licznie kręcą się wokół atrakcyjnej fizycznie matki. Największe piętno na charakterze przyszłej legendy Dzikiego Zachodu wywiera niejaki William Antrim, z zawodu rzeźnik i domorosły stolarz, którego uwielbienie do hulaszczego życia i hazardu udziela się młodemu wówczas chłopakowi. William uczęszcza do szkoły powszechnej wraz ze swym przyrodnim bratem, zajmując się głównie organizowaniem psikusów, żartów a także czytaniem, co było dość niezwykłe w owych czasach, przez co mocno rozwijał swą inteligencję. Był wysoki, ale szczupły, jeden z jego przyjaciół Anthony Conner Jr. wspominał, że mając 17 lat, wyglądał co najwyżej na 17. Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, stał się on pośmiewiskiem wśród silniejszych kolegów, którzy nie rozumieli jego zamiłowania do książek, myślenia czy tańca, dzięki któremu William cieszył się atencją kobiet z Silver City. Od najmłodszych lat radził sobie w życiu korzystając z inteligencji, a nie siły. Cechowało go też swoiste poczucie humoru, które wprawiało w osłupienie niejednego wytrawnego rewolwerowca. Kpina ze śmierci, brak strachu, otwartość oraz wrodzone cechy przywódcze sprawiły, że ludzie garnęli się do niego. Nikt tak naprawdę nie wiedział, kim naprawdę był William, ani tego że wszystko co widać było na zewnątrz, było lustrzaną odpowiedzią na to co działo się w środku. Młody chłopak, po prostu wcześnie zrozumiał, że nie przetrwa będąc sobą, zatem stworzył…własne alter ego i postanowił zabawić się życiem, bez względu na konsekwencje.

Czytaj dalej „Po drugiej stronie lustra, Billy the Kid.”

Rafał Skonecki