Prawdziwe kobiety.

„Wziął ją za rękę i wtedy stało się to, co czuł z nią zawsze. Tajemniczy przepływ energii, która była jak poranna bryza, jak pierwsza fala nadmorska po roku czekania na słońce, jak przypływ błogości, wyłączenia, pełnej synchronizacji zmysłów z naturą. Miało to niewątpliwie coś z żarliwej modlitwy, ale takiej niewymuszonej, naturalnej i oczyszczającej. Szli w milczeniu przez dobrych kilkanaście minut. Chciała go zapytać, dokąd idą, ale czy to fakt, że czuła to samo tylko mnie intensywnie, czy może skupiony, zdeterminowany i nieco napięty widok jego twarzy sprawiał, że nie protestowała. Odezwała się, kiedy zeszli w dół po nasypie w kierunku widocznych w dole łąk poprzecinanych przez liczne tory kolejowe. Widok był dość dziwny, bo przywoływał na myśl drogi życia połączone rozjazdami prowadzącymi w różne strony. Te dobre, te złe i ma bocznicę. Widać było nawet ślepy tor zamknięty charakterystyczną drewnianą belką. Falujące powietrze wypełniała woń impregnatu używanego do konserwacji podkładów kolejowych. Jedna, długa i szeroka linia trakcyjna nieodparcie kojarzyła się z cienką czerwoną nicią, która łączyła ich oboje w tej chwili. Dziewczyna nadal nie wiedziała, po co ją tu przywiódł, co prawda miejsce było dość urocze, bo wokół kwitły liczne kwiaty polne a po drugie stronie torów widać było morza przepięknych czerwonych maków. Słońce oraz falujące z gorąca powietrze tworzyło surrealistyczny poprzecinany nierównościami krajobraz godny pędzla Salvadora Dali.

Po co tu przyszliśmy? – zapytała w końcu.

Dobre pytanie – odparł widząc zakłopotanie na jej twarzy
Nie wynikało ze strachu tylko raczej z ciekawości połączonej z pewnego rodzaju odrętwieniem.
Czytaj dalej „Prawdziwe kobiety.”

Taniec świateł nad oceanem.

Jumbo Jet dotknął kołami lotniska w Bostonie. Podejście do portu poprzedzone było długim krążeniem nad oceanem w oczekiwaniu na wolny pas. Tomek z nieukrywaną satysfakcję obserwował liczne inne maszyny wykonujące taniec w słońcu, w oczekiwaniu na swój czas do lądowania. Szybka ewakuacja do karuzeli po bagaż i po chwili z ciemnej czeluści luku wyjeżdża czarne Bovano. Chłopak chwyta je i czym prędzej udaje się w kierunku automatu emigracyjnego, tym bardziej, że kolejka gęstnieje.

Pierwsze podejście. Standardowe pytanie, gdzie mieszkasz, po co tu przyleciałeś, kiedy wracasz, gdzie się zatrzymasz, skan oka i…Źle wypełniłeś druk. Wypad na koniec kolejki! Kurde! Faktycznie, mimo wypełniania nie raz papierów do emigration Tomek pomylił wiersze. U nas pisze się nad tekstem, u nich pod 😉

Drugie podejście. Znów źle! 😀 Wypad na koniec! Albo nie, dobra…facet z okienka patrzy na zmaltretowaną ze zmęczenia twarz chłopaka, nanosi coś tam na formularz i bum! Kolejny misiek w paszporcie. Next!

Skok przez celną i szybka kawa z kanapką na wzmocnienie. Czas rozejrzeć się w otoczeniu 🙂

Rzut oka na mapę, do hotelu jest jakieś 8 km. A może by się tak przejść? Let;s go! Tomek zawsze lądując w US doznawał wrażenia teleportacji do innego świata. Nawet Kanada wydawała mu się zwyczajnie europejska a Stany…jakieś takie dziwne? Ulice niby podobne, ale krawężniki już inne, klomby też inne, mury też inne – nigdy nie potrafił opisać tych różnic, ale, mimo, że bywał tam dość często, nadal nie mógł wyrzucić z siebie wrażenia, że jest na innej planecie 😉
Droga do hotelu minęła dość szybko. Kawałek tworzywa w ręku, winda, prysznic.

Ona przylatuje dopiero za trzy godziny, więc będę miał trochę czasu, żeby się przespać – pomyślał.

Wypakował sprzęt fotograficzny, podłączył batterypacki oraz poukładał na stole obiektywy. Trzy setka przyda się przy spottingu, siedemdziesiątka w mieście a trzydziestka stałka do portretów. Światło jest niezłe, pomieszczenia też, więc zapowiada się niezła sesja. Tomek nie wie, czemu, ale każde spotkanie z nią zakończone ostrym odlotem musiało być poprzedzone wyginaniem się przed obiektywem. Odpowiednia oprawa w postaci makijażu, ubrań, bielizny, butów i plenerów a także umiejętność wzbudzenia na jej twarzy emocji sprawiała, ze fotki wychodziły naprawdę na wysokim poziomie.

Śliczne! Klaskała w rączki – będę się z nimi zabawiać, gdy ciebie nie będzie.

Sen przyszedł niespodziewanie, tak samo nagle jak dzwonek telefonu.

Cześć, jesteś już na miejscu? – zapytała.

Tak, kimnąłem się trochę. Pokój numer 326. Czekam – odparł

Świetnie! Będę za 10 minut. Pa!.

Odłożył słuchawkę i przełknął ostatni łyk zimnej kawy, która stała na stole. Podszedł do walizki i zmienił koszulę. Włączył TV i oglądał przez pewien czas jakieś dziwne zawody na wrotkach, by po chwili przerzucić się na Pandorę. Zawsze zastanawiał się, czemu Pandora działa tylko w US? Pewnie jakieś popieprzone prawa autorskie. Dobrze, że chociaż miał dwa konta na Itunnes, bo aplikacja textnow umożliwiająca praktycznie darmowe dzwonienie i smsowanie do US, a także google voice nie było dostępne w polskich wersjach sklepów. Tak się składało, że oba te narzędzia, były podstawą kontaktów między nimi w czasie, gdy on był tu a ona tam. Prawdę mówiąc, gdyby nie uwierzył w jej kłamstwa nigdy nie wpakowałby się w taką relację, ale skoro była na progu rozwodu i za pół roku powrót do kraju? Kiedy zorientował się, w czym tkwi było za późno. Ona dobrze wiedziała jak przywiązuje się mężczyzn, którzy nie dywersyfikowali seksu tak jak ona. Na tej pozycji Tomek był od początku przegrany ze swoim staroświeckim podejściem do życia 😀 Czyżby? 😉

Pukanie do drzwi, gałka i …wrażenie stopienia. 5 minut bez słów. Dwa osobne organizmy stały się jednością. On czuł jak drży jej całe ciało a ona wciskała mu paznokcie w szyję w czasie, gdy ją całował, jednocześnie błądząc ręką między jej włosami na wysokości karku.

Boże, jak ja się stęskniłam! Jak jestem przy Tobie, to czuję się jak mała dziewczynka – zatrzepotała rzęsami, zaczynając spektakl.

Ja też się stęskniłem, odparł i przytulił ją mocno. Chwila rozmów o wszystkim i niczym, jej chwila przed lustrem i już jadą widną w dół stopniując poprzez dotyk napięcie. Klub w hotelu jest bardzo sympatyczny, ludzi niewiele – Tomka trochę martwi fakt, że ona pochłania już trzeciego drinka. Oczy robią się małe, uśmiech na twarzy i ocieranie bez przerwy, niby kotka na przywitanie swojego właściciela. Kilka szybkich ruchów na parkiecie, dwa wolne i znów podróż windą. Tym razem w górę.

Zaraz zobaczysz, co sobie kupiłam!

Tomek ustawia statyw, bo już wie, dokąd zmierza ta gra. Zaczynami od twarzy, migawka strzela uwieczniając za pomocą zer i jedynek kod na nośniku, który przez nasz umysł odczytywany jest, jako piękno twarzy, kolor włosów, długość nóg. Atmosfera staje się gorąca. Zmiana image i wszystko zaczyna się od nowa. Czyste piękno zakodowane przez naturę w jednym celu. Przekazania danych. Tomek zawsze zastanawiał się, czy trzeba było kreować aż tak skomplikowane formy, czy nie wystarczyłoby po prostu skorzystać z probówki. Dopiero później uświadomił sobie, że to wszystko nie jest ani skomplikowane, ani nawet piękne czy brzydkie. To zwykłe porównanie dokonywane przez odpowiednie obszary prymitywnego procesora biologicznego zwanego mózgiem powodowały, że coś było piękne bądź nie. Spójrz na kartę pamięci. Na niej zapisane jest całe piękno. Jeśli odkodujesz ten zapis i przetworzysz go to najprymitywniejszej formy binarnej ujrzysz…odpowiednio posortowany ciąg zer i jedynek. To, że nie jesteśmy w stanie zapisać w tej formie smaku, czy zapachu to dowód na to, jak bardzo nisko stoimy w postrzeganiu rzeczywistości i rozwoju…zresztą zapach już się zapisuje w formie cyfrowej. Boska geometria…

Chłopak przebudził się słysząc, że coś spadło. Zerwał się gwałtownie i zobaczył ją jak stoi ubrana i patrzy na niego z nienawiścią w oczach. Próbował ją przytulić, ale czuła go jak natręta, mimo że niedawno stanowili jedność.

Tomek…Tomek… Poczekaj… Zostaw! To nie ma sensu! – stanowczo zdjęła jego ręce ze swoich ramion.

Uspokój się. To tylko zmiana percepcji, coś jak awaria w Matrixie. – mówił wolno

Wiem, ale ja nad tym nie panuję. Muszę już iść. – zaczęła gorączkowo zbierać swoje rzeczy porozrzucane w pokoju i gorączkowo pakować je do walizki.

Tomel usiadł na brzegu łóżka i starał się logicznie ogarnąć spektakl, którego był świadkiem. W końcu coś w nim pękło!

Qrwa, to ja lecę tysiące kilometrów, żeby Cię zobaczyć a Ty masz mnie gdzieś. Robię za dildo, jako uzupełnienie portfela tego pajaca! Co nie staje mu już? Nie masz bliżej kogoś? – potok słów wyrzucany w afekcie staje się coraz szybszy.
W końcu zatrzymuje się na chwilę.

Powiem Ci tak samo! To tylko zbiór zer i jedynek, więc, po co się denerwujesz? – odparła patrząc na niego zimnym wzrokiem psychopaty, któremu ktoś zjadł posiłek bez pozwolenia.

Tomek nie wytrzymał. Wybiegł na korytarz hotelowy i usiadł na podłodze pod ścianą przy windzie. Boże. Co ja tu robię? Przecież to jakiś koszmar. Dlaczego ona a nie inna? Nagle czuje, że ktoś go obejmuje…

Przepraszam. Kocham cię, ja nie umiem nad tym zapanować. To znaczy radzę sobie z tym, bo widzę i czuję jakąś cząstką intuicji, że mnie bardzo przyciągasz, ale nie potrafię tego przekuć na więź. Kocham cię jak nikogo na świecie a później niemal nienawidzę, mam wrażenie, że jesteś obcy a to wszystko wzmaga się, bo przecież, jako obcy mnie dotykałeś a ja na to pozwalałam! Mało chciałam więcej! Tomek! Pomóż mi!

Uspokój się. Wracamy do pokoju. – objął ją i poprowadził korytarzem.

Nie! Nie! Nie! – to koniec! Nie mam prawą cię męczyć. Część! Jesteś wspaniałym facetem! – krzyknęła niemal rzucając się w kierunku drzwi.

Poczekaj! Wiesz, że Cię nie będę gonił? – wrzasnął, ale nie był pewien czy usłyszała.

Usiadł na łóżku i schował głowę w rękach. Długo chodził po pokoju rozmawiając ze sobą. Nie wie ile to trwało, ale na pewno ponad godzinę. Muszę stąd wyjść – pomyślał – inaczej się uduszę. Włożył kurtkę i wsiadł do windy. Przeszedł obok recepcji powitany pięknym uśmiechem dziewczyny, której akurat w nocy wypadła zmiana. Wyszedł przed drzwi hotelu i zaczerpnął głęboko powietrza. Hałas klimatyzatorów wokół otrzeźwił go. Coś przyciągnęło jego uwagę po lewej stronie drzwi. Spojrzał…To była ona. Siedziała na ławce a obok na chodniku leżał jej bagaż. Podszedł wolno i stanął naprzeciw jej. Podniosła głowę i spojrzała na niego. To nie była twarz. To była powódź łez płynąca wartkim strumieniem, kończącym się w miejscu złączenia jej zgrabnych piersi. Wstała i cicho wtuliła się w niego…

Przy Tobie czuję się jak mała dziewczynka – szepnęła.

Tomek stał, ale nogi drżały mu z emocji. Nie był w stanie ani jej przytulić ani zabrać. Stali tak jak dwie złączone rzeźby tworząc razem coś na wzór dzieła sztuki godnego dłuta najlepszego artysty…

Wrócili już razem. Rano w czasie śniadania tylko na jego twarzy widać było cień ostatniej nocy. Na jej twarzy malowało się czyste szczęście…

Alternatywna rzeczywistość.

Monika wyszła przed niewielki ale bardzo przytulny dom z bali, który Rafał zbudował na niewielkim zboczu u podnóża starego, szumiącego lasu. Dziewczyna uwielbiała wręcz to miejsce, które w niesamowity sposób kojarzyło jej się z dzieciństwem. Był środek czerwca, słońce operowało wysoko dając dużo nadziei, ciepła i radości. Niewielki wiaterek owiewający jej drobną, zgrabną sylwetkę był równoważony przez ciepło kubka z herbatą, który ściskała w dłoniach siedząc na ganku. Zwisające odnogi pelargonii i innych kwiatów tworzyły dość magiczną scenerię tego miejsca. Czuła się naprawdę bezpieczna i kochana. Rafał był co prawda na polowaniu, ale za ścianą w pięknej drewnianej kołysce wystruganej ręcznie spała ich córka Liv. Gdyby Monika błądząc w ciemności jeszcze dwa lata temu pomyślała, że w końcu znajdzie bezpieczną przystań, a lęki odejdą nigdy by w to nie uwierzyła…
Przeciągnęła się dość mocno jednak odprężenie przerwał grzecznie kłaniający się sąsiad, który akurat przechodził w pobliżu jej domu. Dziewczyna zawstydziła się lekko krzywiąc twarz, bo człowiek ten spojrzał na nią akurat wtedy, gdy na jej twarzy zakwitł grymas spowodowany przeciąganiem się.

Dzień dobry Monika!

Dzień dobry panie Stanisławie, piękna pogoda dziś – zagaiła z uprzejmości starszego pana.

O tak, zresztą przy tak miłej sąsiadce zawsze jest dobra pogoda – odparł Stanisław, dźwigający dość potężną piłę, z którą wybierał się na wyręb do pobliskiego lasu.

W domu zadzwonił telefon. Monika zgrabnie podskoczyła wpadając z impetem do domu.

Halo! – nieco zachrypniętym głosem odezwała się do słuchawki starego aparatu typu Bratek.

Dzień dobry Pani, dzwonię z fundacji pomocy dzieciom autystycznym, nazywam się Rolsen. Czy możemy chwilę porozmawiać? – zaskrzeczał męski głos po drugiej stronie słuchawki.

Monika obdarzona nadzwyczajną wyobraźnią i artystycznym talentem natychmiast próbowała sobie wyobrazić jak wygląda tajemniczy nieznajomy budując jego obraz na bazie głosu…
Bardzo proszę, a o co chodzi? – spytała zaciekawiona.
Droga pani, otóż widziałem na jednej ze stron internetowych, a także w pewnym sklepiku w Kazimierzu nad Wisłą rysunki, które nadzwyczaj mi się spodobały. Ilość emocji przekazywanych przez artystę poraziła mnie do tego stopnia, że postanowiłem kupić jeden z nich a także dowiedzieć się, kto jest ich autorem – Rolsen stracił na chwilę wywód, gdyż mówił bardzo emocjonalnie i zabrakło mu oddechu…

Tak? Ale w czym mogę pomóc? – odparła Monika

Otóż droga pani, dowiedziałem się, że to właśnie pani jest ową artystką, której rysunki tak mnie urzekły. Dostałem ten kontakt nie bez przeszkód od pani męża, tylko dlatego, że wiedział iż sprawa, z którą do pani dzwonię na pewno będzie istotna. Zresztą kontakt do niego udało mi się dostać w owej niewielkiej galerii nad Wisłą.
Och, rozumiem – bardzo mi miło! – odparła Monika czując jak lekko się rumieni.

Dziewczyna nigdy nie miała wiary we własny talent, ta słabość do czasu, gdy Rafał nie podjął z nią zdecydowanej walki była przyczyną wielu problemów w życiu naszej bohaterki. Poczucie jej wartości i znaczenia dla świata w sensie wartości wyższych rosło od chwili kiedy zaczęli być razem w sposób bardzo harmonijny. Talent rozkwitł do tego stopnia, że Monika momentami pod wpływem tego jak bardzo jej obrazy dają radość odbiorcom nie dość, że zmieniła tematy, które przelewała ołówkiem na papier, to jeszcze to co przekazywała stało się jasne i pełne życia. Smutnym, zgnębionym postacią ustąpiły obrazy uśmiechniętych dzieci w ogrodzie, martwej natury, która zdawała się żyć na jej dziełach oraz życie ptaków i zwierząt domowych. Zresztą, miała swoją niewielką pracownię, którą Rafał specjalnie zaprojektował dla niej. Prawdę mówiąc to poczytywała do pewnego czasu tę jego troskę o nią jako słabość, dopóki nie zrozumiała, że to co robił było częścią większej całości, która w finale miała spowodować, że życie ich obojga ulegnie diametralnej zmianie. Zresztą ten proces się już zaczął…Monika po chwili zamyślenia wróciła do rozmowy…
Otóż, droga pani, jak wspomniałem na początku, jestem prezesem pewnego stowarzyszenia, które pomaga dzieciom. Pokazałem pani rysunki pewnym bardzo wpływowym osobom i okazało się, że ludzi ci są bardzo zainteresowani pani twórczością. W związku z tym przyszło mi do głowy, żeby zorganizować galerię rysunków jako główny event imprezy charytatywnej, która odbędzie się w Warszawie. Czy pani byłaby zainteresowana? Słyszałem, że tych rysunków jest więcej, tylko nie wszystkie chce pani eksponować?
Ojej, zaskoczył mnie pan! Proszę wybaczyć, ale nie wiem co powiedzieć, może myli mnie pan z kimś? – skromność Monika była wręcz podręcznikowa, co zresztą był jednym z elementów fascynacji jej osobą przez Rafała.

Na chwilę zapadło milczenie…

Czy słyszy mnie pani? – spytał Rolson

Tak – przepraszam, mam bardzo emocjonalną naturę i jestem zaskoczona – odparła Monika.

Rozumiem, bardzo przepraszam, że wprowadziłem panią w zakłopotanie – odparł smutnym, wieszczącym klęskę głosem Rolson.

Och nie, wszystko w porządku! A kiedy miałby się odbyć ten wernisaż? Wie pan ja mam małe dziecko no i chciałabym uzgodnić to z mężem… – odparła powoli Monika.

Rozumiem, całość będzie miała miejsce we wrześniu w Zachęcie. Będą naprawdę szacowni goście i sądzę, że pani prace spotkają się z dużym zainteresowaniem. Całość dochodu z wernisażu przekażemy dla chorych dzieci z pobliskiego miasteczka. Jest tam szkoła, która dość mocno podupadła ze względu na brak finansowania, a sądząc po zasobności portfeli naszych gości, sądzimy, że zbierzemy dość duże środki. Czyli byłaby pani wstępnie zainteresowana? – z nutką nadziei w głosie zapytał Rolson

Tak…sądzę, że tak, ale muszę to uzgodnić – odparła Monika.
Rozumiem, czy tantiemy w wysokości 50% uzyskanej kwoty z licytacji każdego rysunku byłyby dla pani satysfakcjonujące. Oczywiście gwarantujemy noclegi, oprawę no i oczywiście udział w raucie, którym chciałbym przedstawić panią naszym gościom – Rolson przeszedł do konkretów.

Panie Rolson – jeżeli jest to akcja charytatywna to ja nie chcę pieniędzy za moje rysunki. Zawsze marzyłam o tym, żeby pomagać innym ludziom, a dziś dzięki takim osobom jak pan, czy mój mąż mogę coś dla nich zrobić i coś po sobie zostawić. Będę wdzięczna, jeśli zapewni pan mi i mojemu mężowi pobyt w stolicy w czasie wernisażu. – odparła dość oschle Monika dotknięta nieco, że ktoś potraktował jej prace mocno komercyjnie.

Oczywiście! Wszystko będzie dopięte na ostatni guzik. Ręczę słowem. Zadzwonię w takim razie raz jeszcze w najbliższy poniedziałek i zaproszę panią na spotkanie, gdzie omówimy szczegóły przedsięwzięcia. Oczywiście rozumiem, że zajmuję się pani dzieckiem więc dostosuję czas i miejsce do pani możliwości – powiedział uprzejmie Rolsen.

Dobrze, bardzo się cieszę! – odparła Monika.

Ja też się cieszę, dziękuję za rozmowę! Było mi bardzo miło i do zobaczenia! – odparł Rolsen.

Do widzenia – Monika odłożyła słuchawkę.

Podeszła do kołyski, dziewczynka spała słodko mocno oddychając. Poprawiła kołderkę i ruszyła znów na podwórko słysząc, że ktoś wchodzi przez furtkę. To był Rafał. Podeszła do niego i przytuliła się mocno…

Coś się stało? – spytał Rafał wiedząc, że Monika kryje uczucia w środku i rzadko bywa wylewna.

Nic się nie stało. Po prostu Cię kocham Rafał! Jestem tego pewna. – odparła wtulając się mocno.

Rafał zręcznie ukrył wzruszenie. Tak właśnie zawsze wyobrażał sobie coś, co ludzie zwą szczęściem. Jeszcze raz okazało się, że tylko czyniąc dobro można zebrać równie dobre plony. Siedli na kamiennym schodku i milcząc patrzyli na zachodzące słońce. Słowa były zbędne – połączenie między nimi tak mocne, że wszelkie dźwięki poza naturą, byłyby tylko zbędnym szumem w tym wszystkim co tworzyło ich…

Jak zabijają kobiety.

Janek zerwał się z łóżka zlany potem. Spojrzał na zegarek, była 4:11.
 
Boże! Znów to samo…nie mam już siły – pomyślał.
 
Zapalił lampkę, usiadł na brzegu łóżka i schował głowę w dłoniach. Jasno świecący księżyc rzucał wyraźną poświatę na ścianę rysując na niej jakieś dziwne, surrealistyczne obrazy. Janek od razu pomyślał o Natalii, zapewne nie śpi albo wróciła z jakiejś zabawy i przed snem choć przez chwilę pomyślała o nim. Nie znosił tego stanu kiedy to zespalał się z innym człowiekiem – owszem to bardzo szlachetny i piękny stan ale nieprawdopodobnie niszczący. Siła jej przyciągania była niesamowita a jedyne co powstrzymywało go przed tym, aby paść na kolana i błagać o jej atencję była godność. Godność – piękne słowo okupione bólem palącego do kości niespełnienia, które było gorsze od fizycznych krzywd. Janek cierpiał w ten sposób od dziecka, czas kiedy inni spacerowali nad brzegiem jeziora trzymając się za ręce wypełniał czytając albo pisząc w tęsknocie i żalu za tym, że świat stworzył go właśnie takim. Ego. Czy przerostem ego jest fakt, że człowiek mimo bólu widzi, że ktoś na kim zależy mu jak na nikim innym wykorzystuje bądź nie swą przewagę mentalną do tego, aby traktować go w ten sposób? Zawsze pamiętał cytat z jakiegoś filmu, gdzie jeden z bohaterów w rozmowie z pracodawcą usłyszał, że honor to piękne słowo ale nie wykarmi się za nie rodziny. Nie zgodził się z tym, lepiej chyba umrzeć stojąc twarzą w twarz z oprawcą i patrzeć mu w oczy niż zdychać na kolanach? Chyba tak…

Czytaj dalej „Jak zabijają kobiety.”

Rafał Skonecki