Wpadam w objęcia Morfeusza przed pierwszą w nocy. Do snu kołyszą mnie łagodne dźwięki Trójki, a Buty Ikara powoli odpływają w otchłań nocy. Nade mną drewniane deski, które oświetlone czerwonawym światłem latarki zdają się mówić do mnie napisami. Byłem tu Rysiek, Jolka kocham Cię, Zenek Rezerwa 1990 – widać, że ludzie kochają to miejsce, o czym świadczą też liczne gumy do żucia uszczelniające prycze. Ciekawe czy ktoś się kiedyś kochał na miejscu, gdzie dziś ja przewalam się z boku na bok? W nocy śni mi się, ze morduję mojego szefa, w pewnym momencie zaczynam gonić kolegę ze szkoły i już mam mu urżnąć kopa, kiedy…walę z całej siły paluchem w ścianę a następnie walę się bańką w sufit! Shit happens. 😉
Pobudka o 5:30, wkładam szybko spodnie i bluzę, bo u Lutka zimno jak diabli. Wyskakuję na grań i strzelam parę fotek wschodzącego słońca. Wracam do schroniska i spotykam zaspanego gospodarza, witamy się, rozcieram palce z zimna i wciągam łyk herbaty z termosu. Dziś miała być Tarnica, ale że swoje niezawodne Alpiny wyrzuciłem po ostatnim Bukowym do kosza (ze względu na brak podeszwy) wziąłem o dwa numery większe Timberlandy syna. Efekt? Dwa otarcia do kości. 😀 Jako, że mówią, iż spadochroniarz nie umiera, tylko idzie do piekła się przegrupować, to wciskam na siłę glany i ruszam ostro w dół. Feeria świateł od tańczącego słońca grająca kolorami w śniegu i resztkach walczącej o życie roślinności sprawia, że zupełnie zapominam o tym co na dole i przesuwam się w dół. Mijam drogę, spotykam trzech chłopaków z Mondeo, którzy chyba też byli na Wetlińskiej, ale bez noclegu. 😉 Odpalam Mietka, zrzucam mokre ubranie, szybkie mycie zębów pod zamarzniętą mineralną i już przy dźwiękach Daniela Blooma ruszam w dół, w kierunku Wołosatego. Ambicje duże, bo w planach Tarnica, ale dwie sprawy są na nie. Pierwsza to pielgrzymka, a druga to, że ledwo włożyłem zapasowe Nike z Goretexu. Mimo to skręcam do Wołosatego, ale widząc kolejkę samochodów na poboczach natychmiast rezygnuję i zawracam. Strzelam parę fotek przez szybę masywu Połonin i udaję się powoli na Wielką Obwodnicę Bieszczadzką. Tęsknię trochę za Madzią, tak naprawdę to bardzo mi jej brak, ale co zrobić? W Rajczym zatrzymuję się na chwilę za mostem strzelając bajeczny widok Sanu, oraz podrywających się do lotu kaczek. Plan B wchodzi w życie. Kierunek Solina, Myczkowce oraz…Sanok i w rocznicę śmierci Pani Zofii Beksińskiej, czas zapalić lampkę na grobie rodziny, która tak mocno wyryła się w moim życiu, pomagając zrozumieć prawdziwą naturę ziemi, tej ziemi. Przed oczyma Romantycy Muzyki Rockowej i ciepły głos Tomka, z głośników nieśmiertelny Edgar Alan Poe i program z Trójki, jaki Mistrz zrealizował przed laty sprawia, że czuję mrowienie w kręgosłupie. Słońce tańczy, Mietek połyka kolejne zakręty, a obrazy kodują się w głowie i na karcie pamięci.
Docieram do Soliny, porzucam Mietka na parkingu, zabieram sprzęt i ruszam na zaporę. Jestem sam! Tak właśnie należy jeździć w Bieszczady, nie wtedy, gdy ciężko się przebić przez tłum, tylko wówczas, gdy cisza, wiatr, słońce i skrzeczący jastrząb nadają właściwy klimat temu miejscu. Robię mikro sesję na zaporze, szybkie przepakowanie i już ruszam uroczą ścieżką z kocich łbów w kierunku Myczkowiec. Na rozwidleniu dróg skręcam na chwilę na ulubiony punkt widokowy, niestety jest zbyt wcześnie i słońce operuje wprost w obiektyw, co przekłada się na efekt. Wracam na szlak, na chwilę zatrzymuję się przy Ogrodzie Biblijnym, zwracając od razu uwagę na manipulację, odnośnie dziesięciu przykazań. Było ich oczywiście 432, ale że większości nie dało się obronić, nawet przy dużym naginaniu tekstu, to postanowiono zostawić dziesięć. Zostawiam Mietka przy zaporze w Myczkowcach i ruszam na tamę. Schodzę na dół, oglądam szczegóły konstrukcyjne urządzeń i robię przepiękną panoramę Sanu za zaporą. Trzeba będzie kiedyś zrobić ten temat na kajaczku, bo Seewave nudzi się w garażu póki co, a Mario zamiast pływać, to jeździ na nartach. 🙂
Siadam na ławce, wyjmuję termos z herbatą i…ostrygi made in Korea. 😀 Jem je widelcem z niezbędnika, zagryzając bułką, smakują wybornie! Ruszam dalej i po dwudziestu minutach parkuję na cmentarzu w Sanoku. Chwilę kręcę się po alejkach i w końcu pytam człowieka o dobrodusznym wyglądzie o grób rodziny Beksińskich. Przesympatyczny starszy pan prowadzi mnie do drugiej części nekropolii, gdzie moim oczom ukazuje się krypta, o którą tak bardzo dbał Mistrz przed śmiercią, chcąc zachować jak najwięcej z “tego filmu, który oglądamy.” Dziękuję serdecznie człowiekowi, który mi pomógł i ruszam do Polo Marketu (uwaga, tekst zawiera lokowanie produktu), gdzie kupuję piękny znicz, bez żadnych krzyży, świąt, jajek itp. Wracam, zapalam i krótko dziękuję za wszystko. Przede wszystkim za uporządkowanie wielu myśli, które bez nich zabrałyby mi mnóstwo lat. Wracam do Mietka, odpalam Blooma – Heartbreakers (come on life, come on faker…don’t look back, cause it’s over…) i ruszam do domu! To był kolejny wspaniały dzień w Biesach. Wrócę tam, tak szybko jak się da. W końcu zdradzona dziś Tarnica, musi mieć jakiś bonus! Wiem, wrzucę jej kamyczek z Halicza i Rozsypańca. 😉
W załączeniu parę fotek, pozdrawiam ciepło!
https://goo.gl/photos/TfsAv9p2L2Nehjzu9