Znów w domu.

Decyzja o wyjeździe w Bieszczady zapadła jak zwykle spontanicznie i w ostatniej chwil. Jeszcze w piątek rano planowałem udział w sobotnim biegu w Warszawie, kiedy to przypadkowo zerknąłem na ICM Meteo celem rutynowego sprawdzenia prognozy dla Cisnej, (mam parę miejsc w ulubionych) 😉 To co zobaczyłem zmroziło a właściwie zapaliło mnie żywym ogniem! Absolutna lampa bez chmurki! Przy takiej konfiguracji reszta typu temperatura, wiatr jest wtórna bo dla jakości kontaktu z górami, który ja kocham są one pomijalne. Liczy się słońce! Szybko załatwiam sprawy w pracy, przygotowuję tematy w domu i punkt o 17tej ryk silnika oznajmia jedyny słuszny kierunek! Rzeszów! 😀 Zdaję sobie sprawę,że będę w górach po zmroku ale, że to nie pierwszyzna przygotowane mam dwie czołówki, zapałki, świeczki, termos z herbatą (nocą na Caryńskiej jest teraz, gdy to piszę +1 stopień), niezbędnik, dwa banki z energią, namiot wyprawowy i śpiwór do -5 stopni. Madzia szybko połyka kilometry mimo dość dużego ruchu sprawnie wyprzedzam maruderów.
W Berechach melduję się o 22:10. Szybka zmiana obuwia, przepakowanie, żegnam się z Madzią i ruszam w nocny las wprost obok cmentarza. Mam półtorej godziny do grani i nieco mniej do miejsca, gdzie chowam się z namiotem (biwakowanie w górach jest nie do końca zgodne z przepisami). Przed północą mam ustawiony namiot i przygotowany nocleg. Zasypiam niemal natychmiast z nastawionym budzikiem na 6:10 (6:30 jest wschód słońca). Śpię jak zabity i…budzę się o 8:30 !!! WTF? Nastawiłem budzik ale na dni powszednie :/ Pośpiech. Słońce operuje wysoko, nic tu po mnie. Zwijam biwak i schodzę wściekły w dół do Berechów. Przekręcam kluczyk, Madzia raźnie odpowiada charakterystycznym bruuum! Zjeżdżam powoli do Wołosatego.
Dopadam w międzyczasie Małą Pętlę Bieszczadzką i…pokonuję ją kilka razy w obu kierunkach. Cieszę się jak dziecko, słońce świeci, wiatr wieje, muzyka i opony wyją a ja jestem w swoim świecie! Wyłączam trakcję i pokonuję serpentyny driftem, próbując wyprowadzić Madzię z równowagi. Wkładam w to całe swoje 20to letnie doświadczenie ale zupełnie nic się nie dzieje, wystarczy lekko odpuścić gaz i tył zgrabnie zmniejsza wychylenie! Porównanie do zabawy i funu z jazdy gokartem jest bardzo podobne! W końcu docieram do Wołosatego. Przebieram się ponownie ze względu na całą mokrą z emocji koszulkę i kładę się w wiacie patrząc przez drzewa na operujące wysoko słońce. Nawet nie wiem kiedy zasypiam. Budzę się nieco przerażony punktualnie o 13tej. To ostatni czas, żeby ruszyć dużą pętlą na Tarnicę, Kopę Bukowską, Halicz i Rozsypaniec. Wg rozpiski, przejście tego szlaku zajmie mi 6 godzin i 20 minut. Wiem, że zrobię to szybciej bo szedłem już tędy nie raz. Ruszam ostro i na Tarnicy melduję się po 1 godzinie i 15 minutach, przy czym informacja BPN mówi,że standard to 2 godziny i 15 minut. Mam spory zapas czasu ale wiem, że gór nie można lekceważyć. Chwila na Tarnicy, jakaś sweet focia dla pewnej dziewczyny (pozdrawiam przy okazji) i już zbiegam w stronę Przełęczy Goprowców. Idę znów bardzo szybko mijając licznych turystów idących z przeciwka. W moją stronę idę tylko ja – natychmiast umysł przywodzi obraz z Siekierezady, kiedy to Janek Pradera rusza po podniesieniu szlabanu w stronę miasteczka jako jedyny, potrącany przez licznych robotników leśnych idących w przeciwnym kierunku. Co za los? 😉 Zatrzymują się chwilę przy strumieniu w paśmie Krzemienia i uzupełniam wodę. Brak wody = masakra. Przechodzę obok miejsca, gdzie w lutym zamarzła dziewczyna ze schroniska na Małej Rawce. Wieje jak diabli, nie dziwię się jej, że próbowała zejść ze szlaku w dół w zadymce i przy -20 stopniach 🙁 Cholerny przerembel…gdyby nie zmokła to by przeżyła…18 lat…ja pierdzielę. Tracę na chwilę radość dnia…
 
Spędzam chwilę na Haliczu, Rozsypańcu, koło wiaty jak zwykle przechodzę na ukraińska stronę ze względu na uroczy gościniec, którym uwielbiam się przechadzać, mam wrażenie,że zdziczałe drzewa owocowe kłaniają mi się szpalerem nad głową w promieniach zachodzącego słońca. Ruszam ostro w dół i o 19 jestem w Wołosatym Strzelam fotę nowo budowanego goowna w postaci ogromnego pensjonatu dla Warszawki. Qrde….to miejsce straci klimat wkrótce. Trudno! Będę jeździł w ukraińskie Bieszczady. Pikula tak szybko nie zniszczą, w każdym razie nie za mojego życia. Wchodzę na parking, witam się Madzią i ostro ruszam w kierunku Małej Pętli Bieszczadzkiej. Muszę się jeszcze dostać na Caryńską żeby rozbić obóz. Wyprzedzam licznych maruderów widząc totalne zdziwienie jak szybko jest w stanie pokonywać serpentyny poczciwa Madzia. Zostawiam ją na parkingu w Berechach i szybko pnę się do góry. Po drodze ze zmęczenia gubię szlak i muszę wrócić jakieś 10 minut w dół. W lesie jest ciemno jak w…Rozbijam namiot, piszę trochę wiadomości do znajomych i bliskich. Obrabiam foty i piszę niniejszą relację 🙂 Dostaję telefon. Muszę rano być w domu :/ Szlag! Życie! Miał być jutro dom, czyli Tworylne z przeprawą przez Sam…no cóż? :/ Trudno! Wrócę tu tak szybko jak tylko się da!
Dobrej nocy!
https://goo.gl/photos/F77v5Aa1go4rf2616
Rafał Skonecki