Lengau ski tour.

Time Runs Out dzień dwudziesty.
 
Dzisiejsza noc to prawdziwe katharzis dla mnie. Położyłem się koło dziesiątej, aby zostać obudzonym koło północy przez część ekipy, która wybierała się do lokalnego Cocomo, aby ulżyć swoim portfelom i kupić trochę iluzji, sprzedawanej przez miejscowe kobiety. Jako, że od razu uznałem, że temat jest bez przyszłości, odprawiłem kolegów, po czym próbowałem zasnąć. Ponowna pobudka o 4 rano, powrót na tarczy, ale ze śpiewem na ustach.Dalsza część nocy to już typowe przewracanie się w łóżku. Lubię moich znajomych na swój sposób, ale moja destrukcja osobowości postąpiła już tak znacznie, że chyba ciężko mi będzie kiedykolwiek wbić się w pewne schematy. Zastanawiałem się nawet czy nie zacząć jeździć na takie wojaże samemu, w sumie Infoseek z Wizzarem robią fajne imprezy za grosze, w takich przybytkach jak Andora czy Francja? Z drugiej strony to zauważam, że izoluję się coraz bardziej od ludzi a to ze względu na moje zobowiązania nie jest dobre. Cóż? Będę musiał się dostosować jeszcze przez jakiś czas…

 
Plany na dziś mam ambitne, dwa trupy leżące obok w pokoju nie rokują na zbyt wiele, część żywa wyprawy wybiera się dziś do Legolandu, aby sfilmować zjazdy, bo pogoda ma być wyjątkowo dobra, więc i warunki do zdjęć również. Ja ruszam na absolutny koniec ośrodka, do Lengau. Zamierzam przejechać cały ośrodek, przez trzy miejscowości i zakończyć rajd jak zwykle w narciarni w Viehofen. Spinam klamry, chwytam narty i po chwili stoję wraz z grupką innych narciarzy na przystanku w oczekiwaniu na Skibusa. Podjeżdża krótki autobus, wszyscy ledwo mieszczą się do środka. W Vorderglemm przesiadka w szóstkę i po chwili wylogowuję się w Saalbach. Strzelam selfie, ale nie podoba mi się, więc kasuję je. Podjeżdża szóstka i po chwili jestem na miejscu. Ładuję się do dość archaicznej, ale szwajcarskiej gondoli i pnę się szybko w kierunku Zwolferkogel, położonego na wysokości 1984 metrów. W kabinie kolejki przykuwa moją uwagę wlepka żylety – legioniści jak widać tu byli wcześniej 😉 Strzelam parę fot przez okienko i po paru minutach wychodzę na dachu świata. Tu kolejnych kilka fot, w tym jedna monumentu jakiejś kobiety, którą muszę sprawdzić później w Wikipedii. Ruszam w dół, warunki są genialne, śnieg twardy, szybki, doskonale przygotowany stok zachęca do mocnego wykładania się a zaufanie do krawędzi wzrasta niemal do nieba. Temat jest duży bo na powierzchni kilku cm utrzymuje się cały ciężar ciała, na szczęście fizyka jest po mojej stronie. Trasy podobają mi się tak bardzo, że zjeżdżam kilka razy na sam dół i ponownie wciągam się do góry, tym razem dużo nowocześniejszym i szybszym wagonikiem. Pewien error jest tylko na dole trasy w lejku, gdzie oblodzona nawierzchnia sprawia, ze wielu narciarzy zalicza glebę. Mi się udaje przejechać wręcz wzorcowo, co dodatkowo wrzuca mi porcję i adrenaliny i endorfin.
 
Przenoszę się na pobliską siedemnastkę i katuję ją kilka razy wciągając się ponownie fajnym, podgrzewanym krzesłem. Warunki są idealne! Zjeżdżam ostatni raz na dół i przenoszę się na kolejny wyciąg, który wynosi mnie na Schattberg West położony na 2096 metrów. Od kopa ładuję w dół czerwoną szóstką i wciągam się ponownie. Kilka fotek i już pomykam łącznikiem do kolejnego szczytu a mianowicie Schettenberg Ost, położonego na 2020 metrów. Tutaj trochę tracę orientację i puszczam się dół czarną jedynką. Spadek jest dość mocny, ale warunki idealne a krawędzie trzymają niczym Arnold Schwarceneger miniguna 😉 Na dole dodatkowy kop emocji! Udało się bez odpoczynku zrobić czarnucha! Wciągam się znów i tym razem już bez errorów teleportuję się na niebieską dwójkę, która sprowadzi mnie do dolnej stacji kolejki na przeciwległy stok, położonej w Vorderglemm. Staję w malowniczym miejscu na kawę i chwilę leżę na leżakach napawając się słońcem. Kawa smakuje wybornie! Ruszam dalej i docieram do końca niebieskiej, czyli teoretycznie łatwej trasy numer dwa. Niestety, końcówka jest tragiczna, liczne muldy o wysokości nawet pół metra oraz lód powodują, że narciarze padają jak muchy. Pokonuję to wszystko bokiem, po świeżym puchu i po chwili jestem na dolnej stacji. Plan w zasadzie tu się kończył, ale jako że reszta ekipy wstała i ujeżdża łatwe trasy w Legolandzie, to postanawiam do nich dołączyć.
 
Ładuję się w zatłoczoną gondolę do Winderkarkogel 1910 m i po kilku minutach spinam klamry i ruszam w kierunku Legolandu. Niebieska 62, późnien 63 i już siedzę na kanapie do łącznika. Szybki zjazd czerwoną 82, kolejna kanapa, znów fajny, niebieski odcinek, gdzie pałuję na maksa i po chwili dzwonię do znajomych. Siedzą na piwie, przybijamy piątki, wpadam do środka knajpy, gdzie strzelam foty fajnego koła młyńskiego, aby po chwili dołączyć do reszty. Ruszamy szybko w dół niebieską 88, koleżanka ma zapięte GoPro, więc filmujemy się jadąc na dół na pełnej prędkości. Tumany śniegu wznoszone przez końcówki nart, tańczą w powietrzu tworząc surrealistyczne majaki godne Salvadora Dali 😉 Przechodzimy w trasę numer 90 i po chwili…zaliczam glebę 😉 Prędkość niemal zerowa, nawalił błędnik 😀 Ruszamy dalej, znów gondola i atak do góry.
 
Na stacji górnej strzelam fotkę wycieńczonemu chłopcu, który siedzi w kącie stacji czekając na rodziców. Spinam buty i ruszamy bardzo szybko, tym razem trasą 92 i następnie 93. Jest bajecznie! Idę ostro kilka kilometrów w dół na mocno ugiętych nogach, mięśnie wspomagane adrenaliną nie protestują zupełnie. Po chwili mija mnie kolega wykonując kilka efektownych podskoków na górkach, dopadamy dolnej stacji i znów gondolą wciągamy się do góry. Przetasowanie, dwie kanapy i ulubiona 68 do domu. Prawie do końca pałujemy na maksa, by pod koniec mocno zwolnić. Niestety, końcówka trasy jest fatalna, liczne minerały, przetarcia, trzeba mocno spinać tyłek. Pierwszy melduję się na dole i w sklepie. Zakupy, narty na plecy, bo orczyk już nie działa i po chwili jestem w domu 🙂 Kolejny zajebisty dzień, pełen słońca, dobrych wrażeń i wspaniałych obrazów! Szkoda, że jutro już czas wracać :/ , z drugiej strony do dzieci i kot na pewno tęsknią już bardzo, ja zresztą za nimi też 🙂 Zapraszam do galerii!
https://goo.gl/photos/cav4gTbKFsSWxee47
Rafał Skonecki