Absolutnie nie – sam jestem tego najlepszym przykładem. Wychowany na kinie moralnego niepokoju, Lalce, Nocach i Dniach, Cudownych Latach, musiałem w końcu stanąć oko w oko z realizmem świata. Długo udawało mi się zachować dziecinną naiwność i wiarę w proste zasady jakie powinny rządzić tym miejscem a przede wszystkim relacjami międzyludzkimi. I pewnie do końca świata nie wyszedłbym z tej bańki, gdyby nie pewne zdarzenie, które wywaliło moje życie do góry nogami. Wtedy to dopiero poczułem czym jest życie i chciałoby się tu przytoczyć Cztery z Tysiąca, gdzie profesor Borzobohaty opisywał romantyczny zryw dziesięciu żołnierzy Robota, którzy na pochyłym terenie zaatakowali Wehrmacht palący po raz drugi Michniów. Póki pędzili po nachylonej skarpie w dół z głośnym “hurra” wszystko wydawało się piękne, przepełnione bohaterstwem, ideą, wiarą w sens i zwycięstwo. Dopiero jak Szczerba wywinął kozła i padł, reszta przypadła do ziemi myśląc, że gotujące się pod ich nogami grudki to efekt podkutych butów ukradzionych Niemcom w Końskich, dopiero po pewnym czasie usłyszeli wściekły łomot kaemów i gwizd pocisków. Czterech niestety nie przeżyło…
Tak to właśnie bywa, że w tym prawdziwym, ozutym z bańki życiu za tego typu romantyczne, oderwane od realiów decyzje płaci się często bardzo wysoką cenę. Z drugiej strony życie androida kalkulującego wszystko jest dla wielu nie do przyjęcia. Co zatem robić? Wieczna walka serca z rozumem?
To wszystko nie jest takie proste bowiem wiele zależy od tego jak zostaliśmy zdeterminowani, tak genetycznie jak i behawioralne. Taki np. Tomek Beksiński, który cale życie był zabezpieczany przez rodziców pod kątem potrzeb niższego rzędu mógł w całości przerzucić ciężar samorozwoju na sferę duchową. Jak to się skończyło to wszyscy wiemy. Żeby było jasne – ja nie oceniam, decyzja jak każda inna – po prostu analizuję.
Życie robota czy zaszczutego psa, zgorzkniałego człowieka, który pozbawił się otoczki z wrażliwości staje się kompletnie jałowe i pozbawione sensu poza jednym wypadkiem – wówczas, gdy mamy do czynienia z psychopatią albo innym zaburzeniem osobowości związanym z wyrażaniem emocji. Często są to ludzie ogromnego (społecznie ocenianego) sukcesu a jednocześnie tak wyprani emocjonalnie, że w zasadzie nie żyją. Myślę, że wśród ludzi z pierwszych szpalt gazet, którzy zdecydowali się zgasić światło znalazłoby się wielu odpowiadających właśnie temu opisowi.
W ogóle uważam, że kwestia pozbawienia się życia następuje tylko w dwóch przeciwległych wypadkach. Albo ktoś przeżył i zrozumiał już wszystko, albo wręcz przeciwnie – nie potrafi znaleźć sensu w konsumpcji, ale jednocześnie nie umie odkryć świata wzruszeń, emocji, wewnętrznego światła – innymi słowy jest emocjonalnym trupem skazanym na konsumpcyjną papkę. Pośrodku rzadko dochodzi do samobójów bowiem przeciętny zjadacz chleba koncentruje się przeważnie na zdobywaniu zasobów i rzadko kiedy osiąga na tym polu stan całkowitego zadowolenia.
Jak zatem radzić sobie w sytuacji, gdy zrozumieliśmy już prawie wszystko a konsumpcja nas nie bawi?
Jeśli ciągle potrafimy się wzruszyć, otworzyć przed drugim człowiekiem, uśmiechnąć do pięknej dziewczyny, usłyszeć śpiew ptaka, dostrzec zachód słońca, to znaczy, że wciąż jesteśmy “w grze”. Śmierć nadchodzi wraz z zimną kalkulacją i totalnym zobojętnieniem. Niestety, gro ludzi widząc człowieka z sercem na dłoni dostrzega frajera, dziwaka, nudziarza, który nie potrafi zaskoczyć pójściem na dziwki, skokiem na sznurze, czy przegraniem majątku zdobytego na Forexie w kasynie. I tu należy wybudować w sobie mur oraz ustalić jasne dla siebie granice, dostrzec, gdzie przebiega cienka linia między życiem w bajce a ceną za owo życie. I właśnie wtedy musimy być zdolni powiedzieć pass, nawet jeśli to boli. Musimy być zdolni walnąć pięścią między oczy nawet wtedy, gdy gest ten zaboli nas samych bardziej niż tego, który go zainkasował.
Pamiętacie jak Margueritte żegnała się z Jackiem w Do widzenia do jutra?
Po co robisz problem z rozstania? Przecież to śmieszne.
Oczywiście, że śmieszne dla kogoś kto tych rozstań przeżył setki a podaż chętnych do kolejnych nie spada. Tylko co zostaje z takiego człowieka po latach tego typu doświadczeń? Automat reprodukcyjno-naśladowczy? Emocjonalny wrak?
Umiejętność wyznaczenia sobie granic pomimo posiadania na wskroś wrażliwej natury jest konieczna o ile ktoś nie ma w planach zostania samobójcą, bankrutem czy kaleką życiowym.
Dlatego ja kolekcjonuję wzruszenia 🙂 Lubię ten stan, gdy odrywam się niemal od ziemi w emocjonalnym uniesieniu, zresztą myślę, że dwie, trzy osoby naocznie doświadczyły z jakim wspaniałym uczuciem się to wiąże. Niestety, do tego typu przeżyć konieczny jest stymulant i nie myślę tu o czymś co ludzie powszechnie zwą narkotykami, raczej o zewnętrznym, naturalnym zapalniku, który uruchamia wewnętrzny pokaz ogni sztucznych na miarę tych z Sylwestra w NY.
Oglądam kolejny stary, czarno biały film. Tym razem ze znakomitą ścieżką dźwiękową i już bez Tetetki 😉 Innym też trzeba dać szansę.
Pozdrawiam
Rafał
PS: To musi być piękne – nie umieć kochać. <3