Jak zabijają kobiety.

Janek zerwał się z łóżka zlany potem. Spojrzał na zegarek, była 4:11.
 
Boże! Znów to samo…nie mam już siły – pomyślał.
 
Zapalił lampkę, usiadł na brzegu łóżka i schował głowę w dłoniach. Jasno świecący księżyc rzucał wyraźną poświatę na ścianę rysując na niej jakieś dziwne, surrealistyczne obrazy. Janek od razu pomyślał o Natalii, zapewne nie śpi albo wróciła z jakiejś zabawy i przed snem choć przez chwilę pomyślała o nim. Nie znosił tego stanu kiedy to zespalał się z innym człowiekiem – owszem to bardzo szlachetny i piękny stan ale nieprawdopodobnie niszczący. Siła jej przyciągania była niesamowita a jedyne co powstrzymywało go przed tym, aby paść na kolana i błagać o jej atencję była godność. Godność – piękne słowo okupione bólem palącego do kości niespełnienia, które było gorsze od fizycznych krzywd. Janek cierpiał w ten sposób od dziecka, czas kiedy inni spacerowali nad brzegiem jeziora trzymając się za ręce wypełniał czytając albo pisząc w tęsknocie i żalu za tym, że świat stworzył go właśnie takim. Ego. Czy przerostem ego jest fakt, że człowiek mimo bólu widzi, że ktoś na kim zależy mu jak na nikim innym wykorzystuje bądź nie swą przewagę mentalną do tego, aby traktować go w ten sposób? Zawsze pamiętał cytat z jakiegoś filmu, gdzie jeden z bohaterów w rozmowie z pracodawcą usłyszał, że honor to piękne słowo ale nie wykarmi się za nie rodziny. Nie zgodził się z tym, lepiej chyba umrzeć stojąc twarzą w twarz z oprawcą i patrzeć mu w oczy niż zdychać na kolanach? Chyba tak…

 
Zdjął koszulkę, poprawił poduszki oraz strzepnął kołdrę.
 
Może jeszcze zasnę, może uda mi się uśpić tę straszliwą tęsknotę, która pali mnie do środka czyniąc z niego niemal popiół. Mijały minuty, kołdra coraz bardziej zwichrowana, poduszki coraz bardziej mokre a sen nie przychodzi. Obrazy przed oczyma tych krótkich chwil, kiedy naprawdę był szczęśliwy przetaczały się na przemian z bólem, kiedy to walczył o nich słysząc, że Natalia rozumie jego szarpaninę, wszak „on walczy o swoje szczęście”. Boże…o swoje? Jezu słodki, czy ja gram w jakimś spektaklu, którego celem jest poniżanie innych? A może to horror trzeciej kategorii? Będąc z kimś mentalnie blisko Janek walczył o „swoje” szczęście. Przypominał sobie zawsze moment, gdy Natalia pytała czy jest szczęśliwy –tak jest, większość czasu, kiedy tylko jego głowy i myśli nie zalewa ta piekielna tęsknota za jej bliskością, za dotykiem, spojrzeniem. Przecież to wszystko było! Kurwa, przecież ja sobie tego nie wymyśliłem, a może ja już tak bardzo tęsknię, że tworzę sobie alternatywną rzeczywistość? Czy był szczęśliwy? Tak, miał zdrowie, warunki, pasje, dobre otoczenie – w czasie, gdy izolował się od kobiet potrafił stworzyć sobie namiastkę szczęścia, rzucał się w wir czytania, analizowania, oglądania rzeczywistości, co przy jego szerokich zainteresowaniach dawało mu spełnienie. Autentyczne spełnienie. Janek zawsze szukał, tęsknił do kobiety, której wizję od zawsze miał w głowie. Zaraz pomyślicie, że to jakaś księżniczka z bajki. Otóż nie, ona nie miała cech fizycznych nawet, ważne było tylko to, że była obok, że czuła, że chciała, że rozumiała. Nie! Nie! Nie! Po prostu była obok. Ludzie zawsze odchodzą i zawsze zawodzą a już szczególnie kobiety. Janka przerażał totalny brak wiary, sensu, siły jaki w nich spotykał. Sam mógł przenosić góry, ale góra przeniesiona samemu nie wystarczy do tego by czuć spełnienie. Wystarczy, żeby ona z tyłu trzymała termos z herbatą a jej wkład w przeniesienie tej cholernej góry byłby większy niż jego! Dlaczego żadna z nich nie potrafi tego zrozumieć? Dlaczego?!
 
Janek znów usiadł na łóżku. Popłakał się. Często płakał o czym nikt nie wiedział. Świadomość bezpowrotnej utraty kogoś z kim było się tak blisko był traumą nie do opisania. Wiedział, że to on jest chory a nie ludzie wokół, którzy wsiadają i wysiadają z relacji jak z autobusu w drodze do pracy. Boże jak bardzo chciałby być na ich miejscu. Za ścianą spała mała Wiktoria, za którą był odpowiedzialny, gdyby nie to…gdyby nie to. Wyłącznik światła na ścianie – jakie to proste. Klik! I wieczna cisza, spokój, wyciszenie i błogość. Nieistnienie jeśli choć trochę podobne do snu było w takich chwilach marzeniem Janka tak silnym jak to, aby zobaczyć ją raz jeszcze. Może być nawet oschła, zimna, pełna lęków. Przebijemy się przez to ale musi być. Musi istnieć fizyczny kontakt – wówczas nie ma siły aby Janek nie przepchnął tej góry. Niestety Natalia uciekała. Nie było prawdą, że nie umie kochać. Umiała bo Janek widział ten proces, który rozkwitał w czasie kiedy krótko byli bardzo blisko. Wówczas nastąpiło to co zawsze. Strach i wycofanie – Boże…kto jej to zrobił? Kiedyś zapytała go, kto go tak skrzywdził? Jego? Jego krzywda przy jej była niczym, on to czuł i rozumiał szukając dróg dotarcia do jej wnętrza. Trzeba kopać, tam jest gorące i ciepłe serce, które już widziałem przez szparę w pękającej ścianie z monolitu. Kurwa! Dlaczego znów ja? Dlaczego znów musiałem ujrzeć fragment nieba tylko po to, żeby natychmiast zamknięto mi drzwi?
 
5:57 – melancholijna melodia z telefonu dała sygnał, że czas wstać. Pękająca głowa plus promień słońca nie są dobrym połączeniem ale cóż zrobić? Janek leniwie wstał z łóżka, spojrzał na białą, małą koszulkę leżącą na parapecie. Co prawda działała ona tak samo jak pejcz rozcinający plecy pokutnika ale był to ten rodzaj bólu, z którego nie można zrezygnować. Tak – był chory. Aby dalej żyć musi zrobić coś co stępi jego wrażliwość, przynajmniej do poziomu średniej na ulicy. Wówczas zrobi to samo co koledzy – zaleje tęsknotę po Natalii inną kobietą. Rzuci się w wir życia, wykorzysta ją jak manekin a kiedy zapomni porzuci jak psa. Tak robili wszyscy, więc czemu on nie umiał? Może był za słaby a może nie chciał rozlewać zarazy, która trawiła wszystko wokół niszcząc ludzi jak buldożer bezdusznie powalający ścianę starego zabytkowego pałacyku? Ten syf rozwala mi głowę – gonitwa myśli. Czy zdajecie sobie sprawę jakim piekłem jest życie, kiedy myślicie o kimś co 5 sekund czując, że ten ktoś sobie tego nie życzy? Wystarczyłaby godzina dziennie, może jakaś wymiana zdań wieczorem, krótki dotyk, przelotne spojrzenie, muśnięcie włosów. Nie! Nie! To za dużo, to zbyt wiele!
 
Janek wyszykował Wiktorię do szkoły. Jadąc słuchał jak zwykle Perfect Life ryjąc sobie mózg niemożliwą do zrealizowania w życiu jednością z drugim człowiekiem. Za taki stan oddałby wszystko. Śmieszne? Być może ale jeśli ktoś dałby mu rok życia w takiej symbiozie to natychmiast bez wahania podpisałby cyrograf oddający wszystko co ma, nie tylko w sensie materialnym ale i mentalnym. Gdyby ten szatan zażądał od niego oddania życia po roku, bądź spędzenia reszty będąc przykutym do skały, czy w kamieniołomie albo w piekle to i tak nie miałoby znaczenia a decyzja byłaby natychmiastowa! Przypomniał mu się fragment Młodych Wilków, gdzie jeden z kujonów obserwując życie bogatych powiedział „boże, pożyć choć jeden dzień jak oni!” – cóż za brak wiedzy i wyczucia. A może po prostu inny rodzaj niespełnienia i niedosytu? Nie. To zupełnie inne kwestie, bo w życiu liczy się tylko to czego nie można kupić za pieniądze a zapachu jej ust, aksamitu twarzy, specyficznego sposobu stawiania kroków, ciepła dłoni, zapachu włosów się nie da kupić…
 
Krótki telefon wybił go z rytmu, nerwowo pocierane i wyginane palce przypominały mu, że jest źle. Bardzo źle. Janek miał jeszcze tylko jedno marzenie – zobaczyć ją w blasku słońca w krótkiej, zwiewnej sukience w kwiatki bądź kropki z uśmiechem na twarzy takim samym jak wówczas, gdy mówiła że damy radę. Pewnie, że damy. Nie wolno się nigdy poddawać. Nigdy.
 
A jednak…siła bezradności przykuła go do fotela. Zatrzymał się pod bzem na parkingu, uchylił okno czując lekki podmuch wiatru, przyciszył muzykę i zasnął. Dajmy mu spać. To jedyny czas, kiedy jest mu naprawdę dobrze.
Rafał Skonecki