2+1.

„To bardzo smutne, co Pani pisze o tej gwieździe piosenki sprzed lat. Akurat ją jakoś pamiętam, choć nie interesowałem się w ogóle krajową muzyką pop. Owa liderka grupy 2+1, podobnie jak jej piosenki, była ulubienicą mojej mamy. Ciekaw jestem, jaki koniec mnie czeka. Na dworcu? Taki upadek zawsze jest cholernie smutny. To, co piszą o niej brukowce i że w ogóle coś piszą, nie dotarło do mnie, bo jakoś niewiele do mnie dociera. Coś musiało być pierwszą przyczyną takiej degrengolady. Narkotyki? Choroba psychiczna? Facet? Dziwny jest ten świat. Dobrze, że przynajmniej Niemen umarł jak człowiek, a nie pod płotem. Takie sprawy poruszają mnie (nie wiem dlaczego) silniej od całego Tsunami. Myślałem o tym przez cały dzień, mimo iż tej grupy nie cierpiałem, a zapewne tej pani też. Przypomniałem sobie też, że szlagier „Windą do nieba” jest mi jednak z niewyjaśnionych przyczyn znany, bo czasem czepia się mnie w trakcie bezsennej nocy, lub w trakcie pracy, na zasadzie upierdliwej melodii, której nie można się wyplątać. Zdaje się, że Tetmajer też tak skończył. No, a utalentowany śmierdziel, który przed pół rokiem usiłował wydusić ode mnie kasę? A Dostojewski, który umarł jako Kapitanów w przytułku dla alkoholików? Tak samo jak Dostojewski (czyli źle, bo anonimowo, we francuskim przytułku) skończył wielki poeta Norwid. Właśnie w zasięgu ręki, na półce mam „Leksykon śmierci wielkich ludzi” Isabelle Bricard. Myślałem, że znajdę tam Norwida, ale nie było. Był za to Nowotko i… Eichmann. Rzeczywiście, wielki człowiek. Zawsze czuję się tak, jakbym był temu winien. Mea culpa, mea culpa! To nie Dostojewski umarł jako Kapitanów, lecz Mtisorg-ski. Pamięć płata mi, jak widać, figle. Może to wstęp do alzheimera?”

Zdzisław Beksiński

 

Antropocentryzm.

„Antropocentryzm jest oczywiście i dla mnie platformą do działania, ale na bieżąco, czyli w bardzo krótkiej perspektywie czasowej, w której i tak na nic nie jestem w stanie wpłynąć. Przyszłość za głupie 100 000 lat jest czymś niewyobrażalnym. W tym przyszłość definicji pojęcia „człowiek”. NIC nie przetrwa próby czasu, a człowiek – o ile istnieć będzie jego potomstwo – stanie się czymś innym, niż jest. Jako obserwator jestem skrajnym pesymistą: nie ma się po co i komu stawiać, bo i tak, w ten czy inny sposób, wiatr zmiecie nas i nasze pomysły. Możemy tylko obserwować, i to w nader krótkim mgnieniu oka, jakim jest nasza egzystencja na tym świecie, i na dodatek w coraz większym stopniu zdajemy sobie sprawę, że wprawdzie niepoznawalny obiekt obserwacji oddziałuje na nas, ale my w oparciu o te bodźce budujemy sobie samodzielnie i na swoją miarę obraz tego, co na nas oddziałuje, ale ten obraz jest wyłącznie naszą konstrukcją i nie odpowiada mu nic, co potrafilibyśmy, choć w przybliżeniu poznać, zdefiniować i opisać. Czyli jest to, jak określił to już przed grubo ponad stu laty poeta: a dream within a dream. Nie ma nic poza naszym złudzeniem. Czy więc ma sens przyjmowanie innej postawy niż obserwatora? Płynąca woda obserwuje płynącą wodę. Czy coś innego mówi choćby buddyzm? Wracając do Pani listu. Oczywiście, Kościół katolicki jest łagodny dla grzeszników i chwała mu za to. W 95% wypadków wystarczy sakrament pokuty, a w poszczególnych wypadkach nawet tylko akt skruchy. Nie przepadam za Kościołem, ale muszę mu oddać sprawiedliwość, bo cóż innego można zrobić dla tej kupy biednego robactwa zwanego ludzkością, niż opiekować się i wybaczać. Należy chyba oddzielić superego od ego. Moje życie może być plugawe, ale moje apostolstwo może jednak wskazać innym drogę. Ująłem to trochę w stylu dramaturgicznym, ale określa istotę problemu.

No, Beksiński: Do roboty! Do roboty! Przerobić codzienną porcję niczego w nic, tak jak ten wzruszający człowieczek w „Żółtej łodzi podwodnej”. ”

Zdzisław Beksiński

De gustibus non est disputandum.

„Boże, znowu ta opowieść o coli, dzięki której puszczają śruby. Gdy we wrześniu gościłem szwedzkie małżeństwo takich jak ja starców, to ich okrzyki zgrozy na moją strategię żywieniową i wszystko, co tylko miałem w lodówce, pamiętam do dziś. Musiałem po nich wszystko raz jeszcze myć, bo detergent jest niezdrowy, pepsi to zgroza, gdyż jest tam kwas fosforowy, a kwas fosforowy rozpuszcza rdzę. Boh ty mój! Kwas fosforowy rozpuszcza rzeczywiście rdzę i jest do tego celu powszechnie używany w przemyśle, ale agresywniejszy od niego kwas solny, też rozpuszcza rdzę. Używałem – jako facet, który lutował przed laty rzeźby z blachy jednego i drugiego kwasu. Znam bajki o tym, że zardzewiała łyżeczka włożona do coli na drugi dzień była jak nowa. Kto i po co wkłada zardzewiałą łyżeczkę do coli, i gdzie u licha spotkać można w przyrodzie zardzewiała łyżeczkę? Ja takiej nie widziałem. Stalowych łyżeczek po prostu nie ma. Wiem natomiast, i to nie jest bajka, że ilość kwasu solnego, który w tej chwili ma pani w swoim żołądku, pozwoliłaby na odrdzewienie dwóch metrów żelaznego ogrodzenia w parku, i jakoś Pani z tym żyje i nawet maluje sobie ściany. No dobra: rzeczywiście jadałem za życia mej żony sosy lepsze niż Uncle Ben’s i wołowinę lepszą niż „Wołowina we własnym sosie” (PN-A-82022-1998, panu Krzysztofowi polecam zawsze skontrolować normę), ale i jedno, i drugie jest najlepsze z tego, co mogę mieć szybko i pod ręką tak, aby przygotowywanie jedzenia wraz ze zjedzeniem nie zajmowało mi więcej niż kilka minut czasu. Poza tym de gustibus non est disputandum.”

Zdzisław Beksiński

Niedojebani.

„Dama od „Frywolek”, nie jest panienką, lecz czcigodną matroną i Matką Polką. Lekarka, o której mowa, jest moją starą kumpelą i takie gadanie, jakie Pani proponuje, niczego tu nie zmieni. Ona chce dla mnie dobrze, podobnie jak mój szwagier organizujący mi randki w ciemno, bo głupi Beksiński nie wie, co dla niego dobre. No, ale głupi Beksiński dobrze wie, czego chce. Po prostu jedni lubią golonko, a inni krówki. Ja przecież nie narzekam jak „niedojebana panienka” w stylu „chciałabym kogoś zapoznać”. Narzekałem tak kiedykolwiek, choćby jeden jedyny raz? Jeśli nawet czegoś bym chciał i tego nie dostaję, to jest to po prostu nieosiągalne tak, jak nieosiągalna jest powtórna młodość i drugie życie. Tych wszystkich „niedojebanych” bardzo mi żal, ale mam ich wyżej uszu. Czy nie mógłby mnie ktoś zastąpić? Ostatnio jedna – nawet atrakcyjna – młoda entuzjastka z telewizji regionalnej chce sobie (po wizycie w mojej pracowni) wydziargać (na dupie?) mój obraz. Ja poniał waszu cionkuju aluzju (jak w tym polsko-rosyjskim dowcipie), ale nie mam ochoty współpracować. Czy chęć podlizania się Panu Bogu i zostania św. Franciszkiem wymaga ode mnie spolegliwości i w tym zakresie? W takim razie zmieniam sobie idola. Kogo by Pani proponowała zamiast św. Franciszka? Może Pol Pota?”

Zdzisław Beksiński

Themaskator