Niedawno wspominałem w jakimś wpisie, że straciłem zupełnie zainteresowanie innymi ludźmi oraz sprawami tego świata. Zdaję sobie sprawę, że z perspektywy stada nie jest to zachowanie mieszczące się w normach, ale cóż mogę poradzić, kiedy nawet widząc przez okno knajpy gruchające pary czuję na kilometr tę całą sztuczną otoczkę zabarwioną przez chemię, która ogłupia i prowadzi wprost ku celom, jakie narzuca nam natura. Kończy się chemia, kończy się gruchanie. Przypomniał mi się taki stary film dokumentalny pod tytułem – Tam gdzie wypala się węgiel. Mniejsza o scenariusz, chętni znajdą np na CDA, kluczem są zdjęcia i wypowiedzi poszczególnych osób. Pada tam takie bardzo mądre stwierdzenie – człowiek jest niewolnikiem swojego posiadania. I to jest prawda, przy czym przez posiadanie należy rozumieć nie tylko czysto materialne zasoby, ale również posiadanie innych ludzi, przyjemności, sztucznie wykreowanych celów. Tylko nie posiadając czegokolwiek możesz być naprawdę wolnym człowiekiem. Dobre, nie? Na dzień dzisiejszy wydaje mi się, że wyłącznie totalna izolacja od świadomego otoczenia daje osobom o wyostrzonych zmysłach szansę na spokojną, zgodną z własnym ja egzystencję. Póki co reminiscencja – natura jest tym co ciągle potrafi zaskoczyć i dać pozytywny napęd do życia – wszyscy wiemy, że nic nie jest tym czym nam się wydaje, ale warto skorzystać z filtra wszczepionego nam przez bezduszne otoczenie, aby wyciągnąć z trzepotu skrzydeł motyla tyle ile się da. Oczywiście zakładając, że nie krzywdzimy innych. Nie wiem co będzie dalej, ale wiem co będę robił do końca. Pracował po to, aby podróżować…
Decyzja o wyjeździe na Mauritius była podjęta już w zeszłym roku. Szukałem jakiejś rekompensaty za przepracowane święta i doszedłem do wniosku, że tydzień w raju to będzie to. Niestety, życie płata figle i jedyne co nam pozostało to zaakceptować rzeczywistość i dostosować własną optykę, tak aby iść dalej i w miarę możliwości cieszyć się życiem. Przesunięcie terminu wyjazdu na początek lutego sprawiło, że poleciałem tam za śmieszne pieniądze, wydałem nieco większe – grunt, że nie żałuję ani minuty bowiem jest to miejsce, gdzie chyba każdy człowiek chciałby choć przez jakiś czas żyć. Nie ma sensu rozpisywać się o historii, atrakcjach, tym co warto zobaczyć, bowiem jest to temat tak mocno oklepany, że już nic więcej nowego się nie doda. Tak czy owak piękno zakodowane w geometrii, kolorach, zapachu otoczenia jest ciągle tym co daje mi napęd do życia. Podejście mieszkańców również kładzie na kolana – chciałoby się powiedzieć “tak trzeba żyć”! No stress! 🙂 Nigdy nie bierzcie czerwonej pigułki, to bez sensu – i tak nie zostaną po nas nawet guziki, więc sama idea dla idei mija się z celem. Gdyby choć istniał jakikolwiek inteligentny sprawca tragedii świadomych bytów we wszechświecie można by chociaż próbować napluć mu w twarz, bądź znieważyć w samotności, problem polega na tym, że jesteśmy wyłącznie kaprysem natury, o ile tak można nazwać to coś, co stanowimy – w dodatku w ułamku sekundy istnienia.
Zrobiłem dużo zdjęć, poznałem kilku fajnych ludzi, spędziłem tydzień w iluzji. Co dalej? Ameryka Południowa – Ziemia Ognista to coś, co spędza mi sen z powiek tak samo jak kiedyś Islandia.
Nie chce mi się pisać, kończy się domena, walka ma sens jeśli jest szansa na zwycięstwo, lub chociaż porażkę w imię idei, w naszej sytuacji cokolwiek nie ma sensu, no może poza czystym hedonizmem, który zresztą też jest nam odgórnie narzucony, w dodatku budzi mój wstręt. Biologiczne maszyny przetrwania – wszystko czym jesteśmy.
Trzymajcie się ciepło i ćpajcie iluzję tyle ile się da. NIGDY nie próbujcie pojąć co się tu dzieje.
To chyba na tyle…
Rafał