Czy leci z nami pilot?

4 lipca 1989 roku był wyjątkowo ciepłym dniem. Nie było jeszcze dziesiątej a termometr na plaży w Dźwirzynie pokazywał 28 stopni. Leżałem na kocu dotykając stopami boskiego, bałtyckiego piasku, na uszach miałem słuchawki a w nich The Boys of Summer Henleya. Patrzyłem w morze, które odkładało delikatne fale rozbijające się o zbudowany przed chwilą zamek z piasku. Nagle w moje uszy wbił się huk, podniosłem głowę i zobaczyłem bardzo nisko lecący, tuż nad plażą myśliwiec. Wszyscy obecni patrzyli z przerażeniem, bowiem był to wyjątkowo niski low pass, kilka osób przysiadło z wrażenia, a na dole wyraźnie czuć było ciepło z dopalacza, oraz podmuch z silnika odrzutowego. Mig-23 krzyknąłem zrywając się z koca, kiedy czerwony grill samolotu znikał za linią horyzontu. Wówczas wszyscy byli przyzwyczajeni to tego, że nad morzem odbywają się loty, czy strzelania, wszak zimna wojna nieco przygasła, ale do normalizacji wciąż było daleko. Ludzie jeszcze długo rozmawiali o tym co się stało, bowiem pilotów obowiązywał kategoryczny zakaz wykonywania lotów nad plażą, w dodatku na tak niskiej wysokości. Bomba wybuchła kilka dni później, kiedy Dziennik Bałtycki napisał, że w Belgii rozbił się rosyjski Mig-23, który wystartował z lotniska Bagicz pod Kołobrzegiem.

Czytaj dalej „Czy leci z nami pilot?”

Słońce nad Aleją Migów.

Zachodzące słońce nad Aleją Migów rysowało wyraźne kreski na owiewce jednego z najpiękniejszych samolotów bojowych, jaki powstał w historii lotnictwa. Francis Gabresky rozmarzył się nieco widząc spektakularne przedstawienie fundowane lotnikom za darmo przez naturę. Zerknął przez chwilę na przełącznik sześciu wielkokalibrowych karabinów maszynowych 12,7mm i w tej chwili obok jego F-86 Sabre zatańczyły smugowe pociski, a jednostajny stukot działka 37mm z koreańskiego Miga-15 wyrwał go z sielanki. Od kopa dał pełną moc i runął do dołu starając się dopaść przeciwnika. Niestety, różnica prędkości była zbyt duża, Mig zniknął za linią horyzontu. Gabresky dodał gazu i zaczął się wznosić, przewaga wysokości i słońce w plecach, to podstawa sukcesu w walce powietrznej. Zresztą komu jak komu, ale jemu, doświadczonemu pilotowi z polskim pochodzeniem nie trzeba było tego mówić. W czasie niedawnej wojny posłał do ziemi w barwach USAF 28 samolotów państw osi. Był zimnym, doświadczonym myśliwym, jednym z kilku w wojnie koreańskiej, którzy zapewniali sukces USAF manifestujący się w stosunku zestrzeleń 10:1 na niekorzyść Koreańczyków. Na każdy zestrzelony samolot z biała gwiazdą na skrzydłach przypadało dziesięć z czerwoną. Sabre był doskonałą maszyną, w porównaniu do Miga, prowadził się jak piękna kobieta w zmysłowym tańcu. Silniki Miga-15 będące kopią brytyjskich Rolls Royce-ów (zbudowane na podstawie kradzionej dokumentacji) wymagały bardzo ostrożnego obchodzenia się z gazem. Zbyt gwałtowne “dolanie” mieszanki kończyło się zgaśnięciem i podróżą ku ziemi. Piloci koreańscy, chińscy i nieoficjalnie rosyjscy, zamiast skupić się na walce, użerali się z “balszoją techniką”. Tak zresztą zostało do dziś, Mig-29, czy Su-27 to pięknie płatowce, jednak w starciu z technologią spod znaku np. General Dynamics, mają marne szanse, chyba że w walce kołowej, ale do tej współcześnie dochodzi bardzo rzadko. Często śmieszą mnie dyskusje na Onecie odnośnie wyższości “balszojej techniki” nad tą zza wielkiej wody. Jak to wygląda, wystarczy zobaczyć współczesne rosyjskie Łady, wyglądające identycznie jak Fiat124 będący ich protoplastą z lat 60tych. Jedyne co mają Rosjanie to nieprzebrane zasoby ludzkie, które w myśl tego co powiedział Żukow do Pattona po zakończeniu ostatniej światowej pożogi, mają wartość mięsa armatniego. Patton chwalił duże tempo natarcia Rosjan, sięgające 40-50km dziennie i zapytał jak to robią? Normalnie, odparł Żukow – nacieramy. No dobrze, ale są przecież zasieki, pola minowe – Patton nie dawał za wygraną. No to co? Odparł Żukow. Nacieramy jakby ich nie było.

north__f86-01
Zdjęcie:Wikipedia

Czytaj dalej „Słońce nad Aleją Migów.”

Tajemnice doliny Moczarnego.

Moczarne to dla znawców i miłośników Bieszczad miejsce wyjątkowe z kilku względów. Po pierwsze w dolinę nie można oficjalnie wejść, po drugie przez długie lata miejsce to stanowiło swoistą enklawę, związaną z wyrębem lasów, z silnie rozbudowaną koleją, stacjami pośrednimi i całą infrastrukturą, po trzecie widoki dziewiczych terenów, eksploatowanych niegdyś przez człowieka (patrz wiszące tory) zapierają dech w piersiach, po czwarte, zagubione wioski, studnie, oraz rzeczy, które ciągle można tam znaleźć, zwyczajnie wywalają z butów – wymarzone miejsce na słynną Siekierezadę!

Czytaj dalej „Tajemnice doliny Moczarnego.”

Hekatomba, czy zryw narodowy?

“Celem wojny nie jest umrzeć za ojczyznę, tylko sprawić by tamci skurwiele zginęli za swoją.”

George Patton

Tą dość znaną myślą chciałbym oddać hołd wszystkim ludziom, którzy na skutek błędnych decyzji swoich przełożonych poderwali się do walki mając w rekach noże, siekiery, butelki z benzyną, przeciwko uzbrojonym i szafującym amunicją wojskom niemieckich. Nie oceniam w tym tekście Powstańców, którzy mieli szczątkową wiedzę o tym, że tak naprawdę karty zostały rozdane, nasz kraj wrzucony pod okupację sowiecką, w czasie konferencji w Teheranie, zaś ich dowódcy postanowili za pomocą hekatomby udowodnić światu, że się pomylił. Było to niczym słynna, a nie mająca nigdy miejsca w rzeczywistości szarża naszych ułanów na niemiecki zagon pancerny pod Mokrą, z tą jednak różnicą, że ta historia wydarzyła się naprawdę.

Czytaj dalej „Hekatomba, czy zryw narodowy?”

Dramatyczne pożegnanie.

9 maja 1987 roku był w Warszawie wyjątkowo pogodnym dniem, wielu mieszkańców wybrało się na spacer do Powsina, inni spacerowali w lasku kabackim, korzystając ze słońca i wiosny. W cichą sielankę nagle wdarł się odgłos nadlatującego samolotu. Ludzie podnieśli głowy do góry nie wiedząc, że są świadkami ostatniego aktu, największej tragedii w historii polskiego lotnictwa. Nadlatująca bardzo nisko nad lasem maszyna wlokła za sobą ogromny warkocz dymu, nad Józefosławiem odpadły od niej płonące elementy wzniecając pożar pobliskich zabudowań. Nieregularne ruchy kadłuba na boki, w górę i w dół, wskazywały jednoznacznie, że pilot panuje nad lotem z ogromnym trudem. Po chwili na sekundę hałas pracujących silników zamilkł, by przerodzić się w huk eksplozji, którą przypieczętował wzrastający w zastraszającym tempie grzyb. Tak zakończyła się dramatyczna, trwająca 33 minuty walka kapitana Zygmunta Pawlaczyka o życie samolotu, załogi i pasażerów. Niestety był bez szans, a o losie tych ludzi zdecydowała tępota rosyjskich inżynierów i niski poziom kultury technicznej. Można powiedzieć, że ludzie ci, podobnie jak wszyscy inni korzystający z samolotów typu Ił-62M latających na trasach transatlantyckich grali w przysłowiową rosyjską ruletkę. Zanim jednak przejdziemy do szczegółów, przypomnijmy sobie ostatnie chwile tej dzielnej załogi, która za pomocą trymera sterowała wysokości wielotonowego samolotu, doprowadzając go niemal na macierzyste lotnisko. Skalę trudności prowadzenia tej maszyny, możne porównać z samochodem, który pędzi autostradą z ogromną prędkością, nie mogąc się zatrzymać, a kierowca jest zdany na kierowanie nim nie za pomocą kierownicy, która nie działa, tylko kombinerek, które są zamocowane na końcówce przekładni.


Kościuszko “złapany” przed katastrofą na Heathrow.

Czytaj dalej „Dramatyczne pożegnanie.”

Rafał Skonecki