Dziś mija 60 lat od czasu jak odeszła Marilyn Monroe, ale nie o niej dziś będzie bo po pierwsze, liczba skrobanek jakie wykonała stawia ją w szpicy rankingu a po drugie to bez tapety wyglądała tak sobie. Będzie dziś za to o kimś innym, kimś kto bycie drugim przypłacił depresją i alkoholizmem a kogo dokonania miały znacznie większy wpływ na świat niż umiejętność zmysłowego zaśpiewania Happy Birthday to You. Każdy zna Neila Armstronga, ale niewielu słyszało nazwisko Buzz Aldrin.
Buzz Aldrin jest dobrym przykładem na wykazanie, że gdy człowiek sięgnie za wysoko, ale nie dostatecznie jakby chciał, to może później mieć problem z dalszą egzystencją. Co prawda ekstremalne cele zostały zrealizowane, ale bez blasku fleszy, więc wszystko co później, może być już tylko tłem, tym bardziej, że szczyt mimo że zdobyty, to nie tak jakbyśmy chcieli. To może być potężnym wyzwalaczem depresji samo w sobie. Tak samo jest z ludzką psychiką, jeśli kiedyś miałeś naprawdę duże pieniądze to mniejsze nie dadzą ci satysfakcji, jeśli miałeś szybki samochód a masz wolniejszy to tak samo, jeśli zwiedziłeś cały świat to Mielno nie zrobi na tobie wrażenia, wreszcie jeśli miałeś najpiękniejszą kobietę na świecie to każda następna będzie tylko tłem, jeśli miałeś zdrowie a już nie masz…i tak dalej.
Buzz Aldrin zanim postawił jako drugi w historii człowiek nogę na Księżycu był oczywiście pilotem wojskowym. Miał pewne osiągnięcia nie tylko w wojsku, w Korei pilotując Sabre zestrzelił dwa Migi-15 a w 1963 roku obronił tytuł doktora astronautyki w MiT. Zakwalifikowany między innymi do programu Apollo 11 wylądował wraz z Neilem Armstrongiem na srebrnym globie i jako drugi stanął na księżycowym gruncie. Po powrocie próbował ciąć kupony od sławy, ale to Armstrong był gwiazdą i to on zbierał laury. Buzza próbowano “zagospodarować” dostał angaż jako szef szkoły pilotów do badań przestrzeni kosmicznej w bazie wojskowej w Edwards w Kalifornii, niestety chlał do tego stopnia, że czasem po kilka dni w ogóle nie wstawał z łóżka nie pełniąc swoich obowiązków, które wydawały mu się nudne i sztampowe, wszak co mogło jeszcze czekać człowieka, który był na księżycu? Kwestią czasu było wypowiedzenie posady, co tylko pogłębiło problem. Próbował być także agentem ubezpieczeniowym oraz dilerem Cadillac-ów, ale i to okazało się niewypałem. Jedyne co czuł to jak to określał “pustkę w głowie” i niechęć do wszelkiego działania. Depresja rozpoczęła sianie spustoszenia, bezsens egzystencji stawał się nad wyraz wyraźny, a pamiętajmy że każdy z nas ma inną definicję lądowania na Księżycu. Komuś starczy zarobienie paru milionów, innemu skok na spadochronie a jeszcze komuś zaliczenie wszystkich najpiękniejszych kobiet w mieście – schemat jest ten sam, skutki także. Marzył o tym by jeszcze kiedyś zrobić coś wielkiego, ale co można zrobić większego niż stanąć na Księżycu?
Okazało się, że w jego wypadku można. Przestać pić, pozbierać się z depresji i zacząć pomagać innym. I tą drogą właśnie poszedł Buzz. Po kilku rozwodach, licznych problemach i kompletnym utraceniu gruntu pod nogami wylądował w AA, gdzie odnalazł sens życia, porzucił nałóg oraz zajął się pomaganiem innym ludziom zmagającym się z podobnymi problemami. Obecnie mieszka w Kalifornii, z przekonania jest wolnomularzem.
Nie byłbym sobą, gdybym przy okazji wspomnienia Buzza Aldrina nie napisał nic o znakomitym utworze Cosmograf zatytułowanym Man Left in Space, napisanym specjalnie w efekcie inspiracji historią dzisiejszego bohatera. Tekst jest po prostu genialny, przenikliwie wbijający się w przyczyny upadku “broken heroes“. Może warto po prostu żyć wolniej? Cóż, ja na dziś nie znam odpowiedzi na to pytanie…
Jest jednak pewne niebezpieczeństwo w takim podejściu:
“It started at school
They tested your mind
You failed to ignite
You got left behind”
Cosmograf – The Man Left In Space
Pozdrawiam
Rafał