Większość ludzi żyje z dnia na dzień, cieszy się słońcem, drobiazgami, konsumuje rzeczywistość nie zastanawiając się nad tym, że istnieje inny świat, w którym odbicie ich codzienności jest dla jego beneficjentów zwykłym piekłem. Najbardziej drastyczne bywają upadki spowodowane utratą zdrowia, bliskich, sensu życia. Wówczas najczęściej okazuje się, że “bańka” iluzji, którą sami sobie napompowaliśmy była tragiczną farsą a prawdziwe “życie” działo się gdzieś obok. Nie będę dziś traktował o przysłowiowym Kowalskim, który cieszy się z faktu, że ma jakąkolwiek robotę, żona go kocha (mimo, że wyszła za niego z braku innych opcji), ksiądz rozgrzeszy każdą winę pod warunkiem “szczerej” skruchy a skupię się na ludziach, którzy od życia chcą czegoś więcej, którzy czują że coś tu nie gra. Dobór naturalny to chyba najlepszy papierek lakmusowy tego jak działa świat i na nim oprę dzisiejsze rozważania. Dlaczego rozumiejąc w pełni otaczającą nas rzeczywistość jesteś skazany na niespełnienie a często cierpienie? Czemu ludzie bardzo inteligentni, którzy osiągnęli w mniemaniu przeciętnego pochłaniacza schabowych tak wiele w życiu, popełniają samobójstwa? Pomijam przypadki narkomanów ala Whitney Houston, skupię się raczej na ludziach pokroju Edwarda Żentary. Otóż życie ze świadomością braku sensu jakiegokolwiek ludzkiego działania jest bezwzględnie destrukcyjne. Jakiś czas temu miałem taki zwyczaj, że wymieniałem co jakiś czas ludzi, którzy odebrali sobie życie bowiem nie mogli odnaleźć się w otaczającej nas rzeczywistości, później porzuciłem ten schemat, którego główną ideą było wskazanie jak bardzo dojrzali byli ci ludzie i jak mocno zrozumieli to co nas otacza na rzecz ciszy. Ciszy nad tymi, którzy nikną bez blasku kamer, bez żalu po stracie – dychotomicznych uczestników rzeczywistości, która jest naszym udziałem, zdychających w kanałach, parkach, miejscach odosobnienia. To im należy się trybut a nie ludziom z pierwszych stron gazet. Cisi – nie tylko nie zdobędą królestwa bożego, ale nie doczekają się nawet świeczki na własnym grobie. Przejdźmy jednak do rzeczy, bowiem rozwlekanie treści nie jest moją domeną.
Każdy człowiek optymalizuje swoje życie. Dotyczy to także relacji, z małą uwagą – kobiety prócz optymalizacji podlegają prawom hipergamii, jest to kluczowa cecha otaczającej nas rzeczywistości w sferze relacji, która pozwala przetrwać naszemu gatunkowi. Z perspektywy natury bez tego mechanizmu nie mielibyśmy szans na okupowanie kawałka skały pędzącej przez wszechświat i narzucania reszcie gatunków własnych zasad. Każdy z nas próbuje uzyskać na platformie genetycznej więcej od życia niż sam posiada, zatem jasnym jest, że atrakcyjni są dla nas ludzie stojący szczebel lub wyżej na tej płaszczyźnie od nas. Jaki zatem mają oni profit w związku z nami, skoro czują, że jesteśmy od nich na tym polu słabsi? Odpowiedź nie jest prosta, bowiem rzeczywistość dzieje się na wielu płaszczyznach, ale najbardziej przyziemne powody to wygoda, awans materialny, stabilizacja, pewność itd. Całe nasze życie to kompromis, zatem jasnym jest, że w relacji, gdzie jedna strona jest słabsza od drugiej mechanizmy zniewolenia muszą zachodzić z tym większą siłą im większa jest dysproporcja między wartością genetyczną uczestników i wprost proporcjonalna do skali “zysku” jaki udało nam się osiągnąć na polu genotypu w funkcji życia! Bywa tak, że ludzie nadzwyczaj inteligentni i majętni ale pozbawieni “dobrego” genotypu egzystują w roli niewolników ludzi bardzo przeciętnych, ale jednocześnie obdarzonych pożądanymi cechami fizycznymi. Umówmy się – najpierw dobieramy się na zasadzie fizyczności, wieku, stanu posiadania a dopiero później “dorabiamy” do tego ideologię. Nie raz, nie dwa zdarza się, że kobiety, zatwardziałe feministki po uzyskaniu “dostępu” do odpowiadającej im wartości genetycznej zmieniają się w przysłowiowe kury domowe, czy też mężczyźni wojownicy, mający gdzieś związki po potraktowaniu przed odpowiednią harpię porzucają rodzinę, wybrankę życia, czy nawet potomstwo, by zrealizować narzuconą im przez naturę potrzebę optymalizacji partnera.
Oczywiście świadomie możemy się obronić przed tego typu procesami, ale zawsze wiąże się to z niespełnieniem! Nie kijem go to pałą! Pamiętajcie, że wasze szczęście, poczucie harmonii życiowej, spełnienia jest wtórne wobec pierwotnych praw natury, które są nam narzucone a także o tym, że z upływem czasu jesteśmy coraz mniej warci dla krwiożerczego systemu, który nas otacza, jednocześnie też zyskujemy coś, co możemy nazwać rzeczywistą samoświadomością. Z “punktu widzenia” natury ma to być forma zachęty do wycofania bądź nawet samobójstwa, bowiem z jej perspektywy jesteśmy zbędni i powinniśmy ustąpić pola następcom.
Im więcej oczekujesz od życia tym większa szansa, że odkryjesz ten mechanizm. Rada? Minimalizm, ale świadomy – wszelkie sztucznie narzucone przez społeczeństwo rozwiązania są ślepą uliczką.
pozdrawiam
Rafał Skonecki