Moczarne to dla znawców i miłośników Bieszczad miejsce wyjątkowe z kilku względów. Po pierwsze w dolinę nie można oficjalnie wejść, po drugie przez długie lata miejsce to stanowiło swoistą enklawę, związaną z wyrębem lasów, z silnie rozbudowaną koleją, stacjami pośrednimi i całą infrastrukturą, po trzecie widoki dziewiczych terenów, eksploatowanych niegdyś przez człowieka (patrz wiszące tory) zapierają dech w piersiach, po czwarte, zagubione wioski, studnie, oraz rzeczy, które ciągle można tam znaleźć, zwyczajnie wywalają z butów – wymarzone miejsce na słynną Siekierezadę!
Wirujące pedały i Puszcza Kozienicka.
Wczoraj wieczorem krótka piłka – rano atakujemy 100km przez las. Kumpel planuje trasę, mamy polecieć do Królewskich Żródeł, później do Garbatki Letnisko, dalej do miejsca zwanego Okólny Łęg i powrót do Radomia.Budzę się o 8, szybkie pakowanie i zgodnie z umową melduję się na wiosennej ulicy kolegi. Czekamy na trzeciego, ale nie zjawia się. Dokupuję wodę, jest 9:30, próbujemy się dodzwonić do Andrzeja, ale bez skutku. Zapił na bank. Kopiemy pedały i ruszamy ostro w stronę starego radomskiego kirkutu. Istniał sobie do II wojny światowej, kiedy to nadludzie użyli macew do wzmocnienia budowanej w pobliżu drogi. Można nie lubić ludzi, grup, narodowości, ale nie wolno deptać przeszłości ołtarzy. Jak widać, są ludzie i parapety. Szybka fota przez zamkniętą bramę i ruszamy dalej, mijając moją pierwszą firmę, w której w latach 90tych ubiegłego wieku pracowałem od poniedziałku do soboty od 5 rano do 20 za dwa miliony złotych.
Radomka, neverending story!
Śpiew ptaków oznajmia mi rano, że dzień dawno się zaczął, a tylko ja miast wstać, nadal tkwię w objęciach Morfeusza. Leniwie wyrywam się z tych kajdan i już pędzę do kuchni po śniadanie. Dziś święto i dzień mamy, niestety ani jedno, ani drugie już mnie nie dotyczy – o najsamotniejszy wśród ludzi, jak mawiał Tomek w niezapomnianym wieczorze z Edgarem Allanem Poe. Co robić? Plany na dziś to ostatni odcinek Radomki, jaki nam pozostał z przyjaciółmi do spłynięcia. Mam mieszane uczucia, bo w niezawodnej dotychczas prognozie pogody z ICM meteo wyraźnie widać opad konwekcyjny, czyli ludzko mówiąc krótki, ale bardzo intensywny deszcz, tak zwane oberwanie chmury, plus burze. Dzwoni kumpel i przekonuje mnie, że na Interii nie ma żadnej wzmianki o opadach. Wyśmiewam go oczywiście dla żartu, gratulując źródła informacji, jak okaże się później, to jednak on miał rację.
Pakuję sprzęt i ruszam w kierunku Gorynia, gdzie czekają już na mnie znajomi.
Obrazem i muzyką malowane.
Zebrałem swoje ulubione fotki z zeszłorocznych wypraw, okrasiłem znakomitą muzyką Daniela Blooma z filmu Tulipany, wrzuciłem do Open Shot Video Editora i wyprodukował się taki pokaz. Zapraszam do relaksu i napawania się pięknem otaczającego nas świata.
Gdzie śnieg płonie.
Budzik niczym bard, o 4:30 ostrym dźwiękiem wyrywa mnie ze snu, zmieniałem ostatnio system w telefonie na Cyanogenmod i zapomniałem ustawić dźwięk alarmu, więc zrywam się na równe nogi, bo zamiast powolnego zwiększania głośności ćwierkających ptaków, z głośnika aparatu wyrywa rytmiczne bum, bum, bum, bum! Zawał gotowy, jednak resztą sił udaje mi się zdławić tego szkodnika. Następne przebudzenie jest bardziej gwałtowne, zerkam na zegarek i jest 5:30. O kurde, zaspałem!