Gdzie śnieg płonie.

Budzik niczym bard, o 4:30 ostrym dźwiękiem wyrywa mnie ze snu, zmieniałem ostatnio system w telefonie na Cyanogenmod i zapomniałem ustawić dźwięk alarmu, więc zrywam się na równe nogi, bo zamiast powolnego zwiększania głośności ćwierkających ptaków, z głośnika aparatu wyrywa rytmiczne bum, bum, bum, bum! Zawał gotowy, jednak resztą sił udaje mi się zdławić tego szkodnika. Następne przebudzenie jest bardziej gwałtowne, zerkam na zegarek i jest 5:30. O kurde, zaspałem!

Czytaj dalej „Gdzie śnieg płonie.”

Tęsknota za Krywem.

Wpadam w objęcia Morfeusza przed pierwszą w nocy. Do snu kołyszą mnie łagodne dźwięki Trójki, a Buty Ikara powoli odpływają w otchłań nocy. Nade mną drewniane deski, które oświetlone czerwonawym światłem latarki zdają się mówić do mnie napisami. Byłem tu Rysiek, Jolka kocham Cię, Zenek Rezerwa 1990 – widać, że ludzie kochają to miejsce, o czym świadczą też liczne gumy do żucia uszczelniające prycze. Ciekawe czy ktoś się kiedyś kochał na miejscu, gdzie dziś ja przewalam się z boku na bok? W nocy śni mi się, ze morduję mojego szefa, w pewnym momencie zaczynam gonić kolegę ze szkoły i już mam mu urżnąć kopa, kiedy…walę z całej siły paluchem w ścianę a następnie walę się bańką w sufit! Shit happens. 😉
Czytaj dalej „Tęsknota za Krywem.”

Noc pod milionem gwiazd.

Siedzę u Lutka. Na zewnątrz – 7 i trochę wieje, w środku +4 i nie wieje. 😉 Jestem sam. Pierwszy raz jestem zupełnie sam na Wetlińskiej, siedzę w śpiworze arktycznym, słucham cichutko Trójki, czytam Stachurę i mam w doopie cały świat, no może prawie cały 😉 Takie miejsca udowadniają mi, jak bardzo cywilizacja niszczy moje życie. Brak okienka, brak hałasu, brak zgiełku i gonitwy za niczym. A może to tylko iluzja? W każdym razie przypomina mi się dzieciństwo, gdy siedzieliśmy wraz z dziadkiem, w małym, ciemnym pokoju, ja na parapecie, a on na łóżku. Milczeliśmy obaj, wpatrując się w magiczne, ciepłe oko starego radia lampowego stojącego na szafie. Piękny czas, a przywołanie go znów jako żywo, w miejscu gdzie jestem, przychodzi z łatwością. Buty Ikara całkiem ciekawe, ale już trafiam na pewne rzeczy, które dla mnie są oczywiste a dla innych nie. Pewni ludzi zarzucają Stedowi, że w jego twórczości nie ma grama potępienia dla ustroju komunistycznego, pada nawet sugestia, że być może był on zakamuflowanym tajnym współpracownikiem :D, bo gdyby było inaczej, to walczyłby w swych dziełach z komuną. Otóż drodzy państwo, Sted miał dokładnie w doopie w jakim systemie żyje, bo to i tak nie miało, ani nie ma żadnego znaczenia, jeśli chodzi o sprawy kluczowe. Ludzie są tak skonstruowani, że zawsze jest jakiś cielec, któremu się bije pokłony, a czy jest nim kacyk z PZPR czy prezes spółki giełdowej, to naprawdę bez znaczenia. Wtedy była idea, dziś pieniądze a miłości, za którą tęsknił on czy młodszy Bexa jak nie było tak nie ma. Nie występuje niestety na ziemi, tej ziemi, więc tak czy owak, z ich punktu widzenia kwestia cielca jest trzeciorzędna. 🙂 Ile to się człowiek nowego dowie po latach, byleby sensacja była. To że Bolek współpracował, to wie nawet dziecko, ale Sted? Uśmiałem się do łez. Wrzucam parę fotek, bo jak zwykle w Biesach fart mi dopisał i jak wychodziłem z lizery lasu, ołowiane niebo rozstąpiło się i nastąpił czwarty akt dzisiejszego dnia. Piękne to podsumowanie, takich wschodów i zachodów słońca, jak na Wetlińskiej nie ma nigdzie.

https://goo.gl/photos/P17bvRy8ZJF2pfhWA

Kazimierz Ski Lift.

Time Runs Out dzień dwudziesty trzeci.
 
Leniwa sobota sączyła się przez pryzmat listów Beksińskiego, niczym kisiel przygotowany przez żonę, po piętnastu latach małżeństwa. Czas odpoczynku, kontemplacji i poznawania siebie przez pryzmat Mistrza. To zadziwiające jak bardzo mam zbieżne poglądy na życie, otoczenie i nas samych, nawet kot jakiś leniwy się zrobił dopominając się szarpania za uszy do tego stopnia, że zacząłem wietrzyć podstęp – cholera go wie, czy nie zadzwonił do zielonych, a teraz celowo mnie wypuszcza i zbiera haki? 😉
 
Od południa burza telefonów, sprzedali Cię? I co? Wyrzucą Cię w końcu na zbity pysk, czy dalej będziesz wkoorwial wszystkich jeżdżąc na nartach, zamiast uczciwie wziąć łopatę i przekopać rów? Nie? Nic się nie zmienia? Ci saaaami? Niesamowite! Słuchaj, mam fajną działkę w Poznaniu… nie interesuje cię? Ale w razie co to wiesz? Wiem…
 
No gratuluję! Teraz to już zarządzającym będziesz! Nie będziesz? Jak to ci się nie chce? Ty to jakiś dziwny jesteś. No jestem, bo jak sobie uświadomię, że mam się kisić w biurze i przekonywać beton, do rzeczy oczywistych, to mi się od razu odechciewa. Poza tym, nie mam czasu, bo lubię narty, bieganie, kajaki… No dobrze, ale kasa, prestiż pomyśl Rafał. Już pomyślałem. I co? Nic, jak w preambule. To co mam, mi wystarczy, kobiety mnie nie chcą, kredytów nie mam, rodziny nowej już nie założę, bo nie ma z kim, to po co? Ty to dziwny jesteś Rafał… No jestem. W każdym razie jakbyś coś słyszał, to wiesz, ja do marketingu chętnie. Dobra. To nara. Nara.
 
Gramy trochę w szachy z chłopakami, później bieżnia, łóżeczko i Beksiński. Wreszcie u siebie. Mario stuka, że jutro pobudka o 5:40, bo sztruks ma być, pogięło chłopaka, myślę sobie, ale nastawiam budzik. Kot jakiś nerwowy, zaczął mnie podgryzać, więc go opieprzyłem i oddałem się objęciom Morfeusza – stary zbok, zawsze jest na posterunku.
 
Otwieram oczy wraz z wrzaskiem budzika i już widzę, że będzie dobry dzień. Wschód słońca nad miastem tworzy z okna w mojej sypialni kinoplex 7D, bez grama ściemy. Leniwie kończę herbatę, wbijam się w cytrynę i po chwili jestem u Mario. Jego Ferrari stoi już gotowe do jazdy, pakujemy sprzęt, jest ciasno, ale jak to bywa w sportowym samochodzie, coś za coś. Moją uwagę zwracają dziwne ślady na podsufitce, dopiero po chwili uświadamiam sobie, że to od obcasów. Zapuszczamy U2 Achtung Baby i urzeczeni wschodzącym wciąż słońcem, ruszamy powoli ku przeznaczeniu. Muza gra, gadka się klei, tematy stałe czyli trochę nart, polityki, kobiet, pieniędzy, nic szczególnego. Dojeżdżamy do Kazimierza, wracają wspomnienia te fajne i nie, śmiejemy się siebie nawzajem, stwierdzając, że jesteśmy dęby ale pozytywne 😉
 
Przebieramy się szybko i już po chwili skąpany w słońcu sztruks wita nas pomrygując radośnie kropelkami wody. Temperatura +1 ale od razu niemal okazuje się, że z rana jest dość twardo i szybko. Rozgrzewamy się na krótszym, ale ostrzejszym stoku, by po chwili przenieść się dalej na szerszy, ale i bardziej wypłaszczony fragment ośrodka. Zgodnie stwierdzamy, że Kazek jest numer jeden w naszej części kraju! Śnieg wyrzucany spod nart tworzy niesamowitą tęczę barw, schodzimy bardzo nisko i szybko, tak bardzo jak pozwala na to mięknący z każdą minutą biały puch, który powoli zaczyna przypominać w konsystencji cukier. Rozdzielamy się i na własną rękę pałujemy, spotykając się od czasu do czasu, żeby wymienić opinię i radość z buzujących endorfin . Nudzi mi się na orczykach, więc zaczynam pisać niniejszy tekst, dwie godziny mijają jak mgnienie oka, albo strzał z miotacza laserowego Luka Skywalkera, gdy łaskotał Dżabbę 😉
 
Pakujemy sprzęt, czas do domu, ludzi przybywa, stok zaczyna płynąć, nic tu po nas. Zastanawiam się czy nie skoczyć jeszcze na kajak po obiedzie, słońce całuję tak mocno i czule, że nie sposób się nie zakochać w tym dniu?
 
Buźka dla wszystkich 🙂
https://goo.gl/photos/j6oerg8AHKdgQRms9

Czas już…

Opuszczona chata w górach, spotkana po długiej wędrówce. Otwierasz drzwi spodziewając się pustki, a tymczasem w środku siedzi mnóstwo innych ludzi, równie zagubionych i samotnych jak ty. Z otwartymi ustami patrzysz na ich pełne radości rozmowy, na parujące kubki z herbatą, na mgłę od pary na szybach, po których powoli spływają krople rosy, niczym łzy. Patrzysz w bok, ktoś wymiotuje życiem, inny tańczy, ale widać, że ma zaciśnięte gardło, jeszcze inny udaje, że czyta jednocześnie kątem oka zerkając czy może jest tu ktoś, z kim opuści ten przybytek i zniknie w gęstwinie drzew stumilowego lasu normalności, jak ptak wypuszczony z klatki…

Siadasz z boku, nieco w kącie i próbujesz wtopić się w tłum, obserwując ten osobliwy spektakl. Widzisz to wszystko jak na dłoni, a każda z postaci grająca na scenie życia opowiada swoją historię, ale nie mówiąc, tylko patrząc. W każdych oczach niczym na dysku różowego Sony Vaio pewnej pięknej brunetki zapisany jest każdy dzień. Już widzisz, że czas nie wybiera, tylko tak czasem coś łapie za serce, gdy widzisz śmierć za życia w ciemnych jak oczy sarny, pięknych dwudziestoletnich…

Skrzypią drzwi, a do środka wtłacza się kolejny wędrowiec, staje u progu i miast schować się gdzieś krzyczy, pełnym przerażenia głosem…

Hey ! Where am I?
Czytaj dalej „Czas już…”

Themaskator