Populacja, temperatura i upadek cywilizacji.

Ostatnio wpadłem na ciekawy wątek na racjonaliście, w którym ktoś linkował do artykułu Adama Franka, profesora University of Rochester, w którym wspomniany naukowiec rozważa potencjalną przyszłość naszego gatunku w kontekście wzrostu temperatury atmosfery oraz rozrostu populacji. Model wspomagany komputerowo (ach te algorytmy genetyczne) bazuje na analizie cywilizacji, która kiedyś istniała na Wyspie Wielkanocnej. W ogóle ta wyspa jest wdzięcznym tematem do wielu badań z tego zakresu, co ciekawe wbrew pozorom ostatnie wyniki dowodzą, że to nie mieszkańcy przyczynili się do wyludnienia tego bajkowego miejsca a szersze zmiany klimatyczne, co jest pewną przesłanką, że…może nie mamy aż takiego wpływu na klimat jak nam się wydaje.

Na początek może moja własna opinia, tożsama jak zwykle z tym co już dawno wymyślił Beksiński – NIC NIE PRZETRWA PRÓBY CZASU.

NIC nie przetrwa próby czasu, a człowiek – o ile istnieć będzie jego potomstwo – stanie się czymś innym, niż jest. Jako obserwator jestem skrajnym pesymistą: nie ma się po co i komu stawiać, bo i tak, w ten czy inny sposób, wiatr zmiecie nas i nasze pomysły. Możemy tylko obserwować, i to w nader krótkim mgnieniu oka, jakim jest nasza egzystencja na tym świecie, i na dodatek w coraz większym stopniu zdajemy sobie sprawę, że wprawdzie niepoznawalny obiekt obserwacji oddziałuje na nas, ale my w oparciu o te bodźce budujemy sobie samodzielnie i na swoją miarę obraz tego, co na nas oddziałuje, ale ten obraz jest wyłącznie naszą konstrukcją i nie odpowiada mu nic, co potrafilibyśmy, choć w przybliżeniu poznać, zdefiniować i opisać. Czyli jest to, jak określił to już przed grubo ponad stu laty poeta: a dream within a dream. Nie ma nic poza naszym złudzeniem. Czy więc ma sens przyjmowanie innej postawy niż obserwatora? Płynąca woda obserwuje płynącą wodę.

Nie ma się o co szarpać bo nawet jeśli przyjmiemy, że uda nam się przedłużyć agonię cywilizacji na Ziemi, bądź nawet odsunąć jej katastrofę zasiedlając np. Marsa to i tak wcześniej czy później (o ile wcześniej się nie pozabijamy) dopadnie nas śmierć cieplna świata jaki znamy, wpadniemy do Sagittariusa, czy co niemal pewne, Słońce zamieni się w Białego Karła uprzednio paląc cały Układ Słoneczny. Na dalsze eskapady nie pozwoli nam bariera z czasoprzestrzeni, bowiem odległości we Wszechświecie są po prostu niewyobrażalne i niemożliwe do pokonania w rozsądnym dla istnienia gatunku czasie. Nie ma się co szarpać, urodziliśmy się wyłącznie po to, aby zmiksować własne geny przedłużając wegetację gatunku a następnie umrzeć. Natura nie myśli, natura działa, stąd sukces wielu tych co to żyją długo i rozmnażają się szybko. 😉

Oś czasu dalekiej przyszłości

Wróćmy jednak do badań profesora Adama Franka bo o tym miał być wpis. Otóż wspomniany naukowiec przedstawił cztery możliwe warianty rozwoju sytuacji na Ziemi. Każdy z nich jest determinowany przez wzrost bądź zatrzymanie temperatury atmosfery. Oczywiście jako nihilista odrzucam wszelkie apele o oszczędzanie wody, zmniejszanie śladu węglowego itp. przynajmniej na razie, póki za 90% wzrostu temperatury atmosfery odpowiada 10% populacji. Nie zamierzam oszczędzać póki przykład nie przyjdzie z góry. Czemu ja mam racjonować cokolwiek w czasie, gdy ktoś inny będzie w kilku rezydencjach na całym świecie podgrzewał chodnik, montował wysoko wydajne klimatyzacje (Dubaj), organizował stoki narciarskie pod dachem, czy latał prywatnym odrzutowcem emitując tyle spalin co małe miasto? Oni mają więcej do stracenia, z tym że w chwili kiedy to skumają to dla wszystkich będzie za późno i nawet niewielkie przedłużenie wegetacji będzie problematyczne. Od pewnego momentu zegara zagłady nie da się zatrzymać ani cofnąć.

Przypadek A (wymieranie) to coś z czym prawdopodobnie będziemy mieli do czynienia za chwilę, czarna linia to gwałtowny wzrost populacji i postępujący na skutek coraz większej konsumpcji wzrost temperatury. Kończy się to spadkiem populacji do minimalnego poziomu oraz ustabilizowaniem atmosfery, po prostu w tym cyklu planeta nie jest w stanie wytrzymać wyższego obciążenia. Cykl może się powtórzyć.

Przypadek B (zrównoważony rozwój) to coś do czego powinniśmy dążyć jeśli chcemy przedłużyć życie gatunku na tym najpiękniejszym ze światów. Jak widać powolny wzrost populacji powoduje równie wolny wzrost temperatury atmosfery aż do momentu ustabilizowania się ilości ludzi na Ziemi oraz temperatury. Tak teoretycznie można trwać, jest to pewnie mokry sen wszelkich zwolenników depopulacji oraz ograniczenia ilości mieszkańców planety do liczby gwarantującej zasoby tylko dla wybranych. Osiągnięcie w naturalnych warunkach kontrolowanego wzrostu populacji jest bardzo trudne, jakimś sposobem może być powstrzymanie starzenia oraz ograniczenie narodzin. z tym że kto myślący chciałby żyć wiecznie? xD

Przypadek C (upadek bez zmiany podejścia do zasobów) przypadek, gdy populacja spada, a zmiany w środowisku mimo to postępują np. na skutek czynników zewnętrznych. W tym wypadku jakaś część populacji może przetrwać, co nie wyklucza również powtarzalności cyklu rozwoju i upadku.

Przypadek D (upadek mimo zmiany podejścia do zasobów) populacja orientuje się na poziomie świadomym, że należy szukać alternatyw dla zasobów niszczących planetę, ale punkt krytyczny został przekroczony i temperatura atmosfery rośnie mimo radykalnych zmian w postępowaniu ludzi.

Ostatni przypadek też jest bardzo możliwym scenariuszem dla nas bowiem widać wyraźnie, że sporo osób dostrzega destrukcyjny wpływ działalności człowieka na planetę, tylko co z tego, że kupujesz elektryka, aby oszczędzać atmosferę jak na Ukrainie orki wysadzają całe składy paliw, które wyrzucają do atmosfery w kilka godzin takie ilości trujących substancji ile w rok spore miasto?

Ziemia planeta małp. 🙂

Reszta przemyśleń w felietonie, wnioski jak zwykle zostawiam czytelnikom.

Can any civilization make it through climate change?

pozdrawiam

Rafał

Rafał Skonecki