Nigdy nie byłem zwolennikiem Netflixa, czasem coś obejrzałem, szczególnie jeśli znajomy mnie odwiedził i proponował skorzystanie z jego konta w ramach wieczornej socjalizacji Co prawda recenzowałem kiedyś jeden genialny film z tej platformy a mianowicie “Nie patrz w górę” ale większość produkcji tam nie pociąga mnie na tyle żebym się nad nimi rozwodził. Może pora z tym skończyć? Heh, tak mnie rąbnął ten obraz, że natychmiast zacząłem szukać wszystkiego co z nim związane w sieci i wpadłem na dwie kapitalne recenzje, jedna dwójki młodych ludzi z kanału Drugi Seans (mocno spojlerują) oraz człowieka bliższego memu pokoleniu i sąsiada z nad morza, czyli Tomasza Raczka. Uprzedzam – film powali nawet za pierwszym razem, jeśli tylko jesteś rozbudzony emocjonalnie choć deczko więcej niż przeciętna, za to na pewno nie da się tego obrazu ogarnąć w całości i przedstawić samemu sobie spójnej wizji tego, co tam się wydarzyło po jednej projekcji! Skomplikowanie Lyncha to przedszkole przy tym co pokazał Kaufman dlatego….kupiłem właśnie książkę na podstawie której film został nakręcony
Będę wracał do niego jeszcze nie raz bo jest po prostu genialny!
Czytaj dalej „Może pora z tym skończyć?”
Prawdziwy ból.
Albo jak kto woli A Real Pain to nowy i drugi film reżyserowany przez mało znanego w Polsce Jessego Eisenberga, wybrałem się w ramach kina konesera do mojego ulubionego miejsca, gdzie zawsze oglądam takie rzeczy, czyli kina Śnieżka w mojej ukochanej Rabce. Film zrobił na mnie bardzo duże wrażenie, ale zanim podzielę się swoimi przemyśleniami napiszę o czymś, co zawsze powoduje moje wzburzenie a mianowicie komentarze na filmweb-ie młotków typu stracony czas i pieniądze. Ludzie, do qrwy nędzy, jeśli wasza percepcja rzeczywistości jest na poziomie psa, to nie chadzajcie do kin na takie filmy, tylko wybierzcie coś lżejszego i bawcie się dobrze, ale nie denerwujcie ludzi swoimi płytkimi tekstami. Dzięki i sorki ale szlag mnie trafia patrząc na coś takiego… Czytaj dalej „Prawdziwy ból.”
Kids in a ghost town!
Każdy kto dorastał w latach 80-tych i nie został skażony łomotem musiał być fanem lub chociaż otrzeć się o Bon Jovi, Queensryche, czy The Nelson. Charakterystyczne rytmy, wokal oraz brzmienia gitary są nie do podrobienia i stanowią wg mnie swoistą wizytówkę tego czasu. Wertując kilka dni temu wydania Napalm Records przy okazji szukania nowej płyty Crematory wpadłem na pewien album. Wpadłem i utonąłem! Nie sądziłem, że współcześnie ktokolwiek będzie w stanie wypuścić tak doskonały remake tamtych klimatów. Okazuje się, że tak, a zrobiła to kapela pod tytułem Nestor. Zespół istnieje od lat 80-tych ale jakoś do tej pory nie zagościł w moim odtwarzaczu, ilość odtworzeń na Spotify też raczej pokazuje, że to nisza a tymczasem płyta “Kids in a ghost town” jest dla mnie majstersztykiem do tego stopnia, że poświęcę jej sporo czasu a nawet kupię na fizycznym nośniku, co zdarza mi się rzadko ostatnimi czasy! Zapraszam do klimatu świata, którego już nie ma!
Nomadland na rauszu.
Pandemia sprawiła, że Nomadland, który miałem oglądać w moim ulubionym kinie w styczniu zobaczyłem dopiero w zeszłym tygodniu. Sam obraz powinien być znany, gdyż jest on laureatem trzech Oscarów, dwóch Złotych Globów, oraz wielu innych nagród, za to istnieje wyraźny problem z jego interpretacją. Film należy do gatunku ginącego kina, które już w następnym pokoleniu raczej nie znajdzie ani zrozumienia, ani odbiorców. W świecie pędzącego na złamanie karku stada nie ma miejsca ani na refleksję ani na wspomnienia. Jest tylko jutro, więcej, oczekuję, chcę, należy mi się i tak dalej. Ale nie o tym. Czemu Nomadland na rauszu? Bowiem dziś byłem z kolei w kinie Elektronik na projekcji przedpremierowej duńskiego filmu Na rauszu. I powiem Wam, że takie kino, mnie wychowanemu w moralnym niepokoju leży wyjątkowo, choć z tym drugim obrazem mam problem. O ile Nomadland jest dla mnie jak otwarta i przeczytana książka tak Na rauszu zawiera w sobie coś, czego do końca nie rozumiem. Spróbujmy zatem porozważać na temat obu niewątpliwie wybitnych obrazów.
Sokół Millenium…czyli siedem grzechów głównych.
Boję się podjąć tego tematu bowiem ze wstydem muszę przyznać, że polską kapelę Millenium nie mającą nic wspólnego z Gwiezdnymi Wojnami poznałem niedawno dzięki Rockserwis FM. Jest jednak mocno prawdopodobne, że kiedyś jako dzieci wraz z muzykami Millenium oglądaliśmy wyczyny Hana Solo, który wbrew skoorwiałym do cna wzorcom obecnego społeczeństwa postanowił poświęcić własny interes i zabezpieczyć dupę Luka Skywalkera, który dzięki temu był w stanie zdetonować Gwiazdę Śmierci. Wielbicieli Pezeta czy tam Tezeta co czytają mojego bloga zachęcam co obejrzenia na tubce prześmiewczego filmiku zatytułowanego “it’s a trap”. Tak czy inaczej nie liczę na refleksję, ale może uda mi się zachęcić choć promil z Was do zainteresowania się dźwiękami jakie produkuje polska, neo progresywna kapela pod tytułem Millenium. Zapewniam, że najlepsza w historii polskiego rocka gitarowa solówka w wykonaniu Abraxas znalazła godne następstwo. Zresztą, szczerze mówiąc w historii polskiej muzyki mało jest aż tak znakomitych, “chwytających za serce” jak to określił Kuba ze Strefy Zmroku Tomasza Beksińskiego dźwięków. To się albo kocha na zbój albo nienawidzi, obojętnie obok nie da się przejść. Zatem? Zapraszam wrażliwców, nielicznych czytelników w podróż. Podróż Sokołem Millenium, przy którym Axel Rudi Pell i jego “płaczące” gitary w Temple of the King już nie brzmią tak samotnie jak kiedyś. Podróż po siedmiu grzechach głównych…
Czytaj dalej „Sokół Millenium…czyli siedem grzechów głównych.”