Przegrać, aby wygrać.

1 sierpnia 1976 roku w ulewach deszczu na torze Nurburgring stanęli na pole position dwaj najwięksi rywale w świecie Formuły 1. Metodyczny, spokojny i poukładany Niki Lauda, oraz bożyszcze kobiet, hazardzista i alkoholik James Hunt. Lauda miał tak dużą przewagę w wyścigu po trofeum, że tylko jakiś wyjątkowy pech mógł go pozbawić kolejnego triumfu. Specjalne, deszczowe opony, odpowiednio ustawione kąty spojlerów, skupienie i huk uruchamianych silników nadawały jak zawsze specyficznego klimatu widowisku, które mimo złej pogody przyszło podziwiać tysiące osób. Wszyscy mieli opony letnie poza…Laudą, który postawił na to,że będzie padać. Bolidy ruszyły ostro zarzucając tyłem, dopiero w takich warunkach widać było klasę kierowców, walczących o utrzymanie idealnego parytetu między skutecznym przyspieszaniem, a przyczepnością. Ponieważ tor wysychał, wszyscy na slickach wyprzedzali Nikiego, wobec czego natychmiast zjechał on do pit stopu i zmienił ogumienie. Wrócił na tor i zaciekle zaczął odzyskiwać przewagę. Na drugim okrążeniu traci panowanie nad bolidem, na skutek pęknięcia elementu zawieszenia i uderza w bandę. Podrzucone w górę auto zapala się, po chwili w płonący wrak uderza kolejny bold. Niki zakleszczony w środku płonie żywcem w temperaturze niemal 800 stopni Celsjusza. Inni kierowcy próbują go wyciągnąć, ale pasy są zakleszczone, płomienie parzą im ręce, mimo to, za wszelką cenę chcą uratować kolegę.

Czytaj dalej „Przegrać, aby wygrać.”

Genotyp – dar natury, czy przekleństwo?

Ci co mnie znają, wiedzą że pochodzę z dzielnicy o sławie podobnej do warszawskich Szmulek. Duża część moich znajomych z lat dziecinnych już nie żyje, bądź zasiada w tapicerowanych fotelach z ubiegłej epoki z Wojakiem w ręku i paczką czipsów z Biedronki w akompaniamencie zrzędzenia potwornie otyłej ślubnej, że znów za mało wypłaty przynieśli – zresztą,  dawno by się rozwiedli, gdyby nie brak kasy i schabowy w niedzielę. Mieszkają przeważnie tam gdzie dawniej, każdy w swoim kwadracie o takiej samej powierzchni 38 metrów kwadratowych, spotykają się czasem na piwie, w tej samej knajpie, bądź idą na ciastka do tej samej cukierni. Ostatnio spotkałem tam jednego z osiedlowych guru moich czasów – radzi sobie jeszcze, ale nie ma ani jednego zęba, mimo że jest niewiele po czterdziestce. Czy to coś złego? Nie, zresztą nie o tym chcę pisać, w finale wszyscy przegramy, a w życiu chodzi wyłącznie o to, by ten moment maksymalnie odsunąć w czasie.

Czytaj dalej „Genotyp – dar natury, czy przekleństwo?”

Tajemnica jeziora Siemień.

Kapitan Roman Borowiec pstryknął przełącznik rozrusznika, w odpowiedzi trzy ogromne silniki Alfa Romeo najpierw splunęły niebieskim dymem, ogniem z niespalonej do końca mieszanki, by po chwili zacząć rytmicznie i równo poruszać ogromne łopaty śmigieł. Cant Z506B pierwszy z zamówionych przez Polską Marynarkę Wojenną wodnosamolotów szorował pływakami wody Zatoki Puckiej, by po chwili wzbić się w powietrze. Był chłodny poranek 2 września 1939 roku, w okolicy Helu snuły się mgły, baza Dywizjonu Morskiego w Pucku została unicestwiona dzień wcześniej przez Luftwaffe. Pilot miał jeden problem. Wodnopłat był bardzo nowoczesny jak na owe czasy, szybki, zwarty, posiadający trzy mocne silniki, możliwość przenoszenia tony bomb, lub największej wówczas dostępnej torpedy o masie 850kg, niestety był….rozbrojony. Ponieważ włoski system uzbrojenia oparty na kaemach Breda był niekompatybilny z polskim, opartym głównie o Mausera, podjęto decyzję o zakupie samolotów bez broni i amunicji, gdyż zamierzano go doposażyć lokalnie, w kraju. Była to decyzja ze wszech miar racjonalna –  wprowadzanie kolejnych systemów broni i amunicji wiązało się z problemami logistycznymi.Fabryka Prochu w Pionkach koło Radomia wytwarzała znakomitą amunicję, ale wspomnianego już systemu Mauser. Przestawienie produkcji na system Breda dla kilka samolotów nie miało uzasadnienia ekonomicznego.

Czytaj dalej „Tajemnica jeziora Siemień.”

Czas już…

Opuszczona chata w górach, spotkana po długiej wędrówce. Otwierasz drzwi spodziewając się pustki, a tymczasem w środku siedzi mnóstwo innych ludzi, równie zagubionych i samotnych jak ty. Z otwartymi ustami patrzysz na ich pełne radości rozmowy, na parujące kubki z herbatą, na mgłę od pary na szybach, po których powoli spływają krople rosy, niczym łzy. Patrzysz w bok, ktoś wymiotuje życiem, inny tańczy, ale widać, że ma zaciśnięte gardło, jeszcze inny udaje, że czyta jednocześnie kątem oka zerkając czy może jest tu ktoś, z kim opuści ten przybytek i zniknie w gęstwinie drzew stumilowego lasu normalności, jak ptak wypuszczony z klatki…

Siadasz z boku, nieco w kącie i próbujesz wtopić się w tłum, obserwując ten osobliwy spektakl. Widzisz to wszystko jak na dłoni, a każda z postaci grająca na scenie życia opowiada swoją historię, ale nie mówiąc, tylko patrząc. W każdych oczach niczym na dysku różowego Sony Vaio pewnej pięknej brunetki zapisany jest każdy dzień. Już widzisz, że czas nie wybiera, tylko tak czasem coś łapie za serce, gdy widzisz śmierć za życia w ciemnych jak oczy sarny, pięknych dwudziestoletnich…

Skrzypią drzwi, a do środka wtłacza się kolejny wędrowiec, staje u progu i miast schować się gdzieś krzyczy, pełnym przerażenia głosem…

Hey ! Where am I?
Czytaj dalej „Czas już…”

Rafał Skonecki