Od jakiegoś czasu nachodziła mnie chrapka, aby odwiedzić tak zwane polskie Malediwy, czyli jezioro Turkusowe nieopodal Konina będące de facto zbiornikiem osadowym dla pobliskiej elektrowni. Konin mi wyjątkowo nie po drodze, ale tak się złożyło, że kolega poprosił mnie aby pojechać z nim do Wrześni, obejrzeć samochód, który sobie upatrzył w internecie. W ogłoszeniu oczywiście igiełka. Zabieram rano grubościomierz oraz interfejs diagnostyczny do BMW i ruszamy ku miastu doznań Z góry założyłem, że nawet jeśli będziemy wracali na dwa auta to ja odbiję z trasy A2 w kierunku południowym, aby przekonać się, czy miejsce to rzeczywiście jest tak fenomenalne jak przedstawia się to w sieci a kolega sobie wróci do Warszawy. Prywatny sprzedawca okazał się Mirkiem handlarzem sprzedającym w imieniu szwagra (stary numer), bezwypadkowe auto pełne szpachli, z porwaną skórą, ale hit to silnik, poklejony chyba na Poxipol. Czary goryczy dopełniła długa lista błędów tak silnika, osprzętu jak i skrzyni biegów. Kupno auta z komisu w kartoflanej to jest texas holdem. Prosta sprawa, auta za Odrą, które są bezwypadkowe, bez kręconych liczników, nie popowodziowe itp są znacznie droższe niż u nas więc jak może się opłacić sprowadzać dobre sztuki i jeszcze na nich zarobić? Chcesz dobrą furkę, upatrz sobie kilka sztuk w jakiejś okolicy i jedź do cywilizacji. U nas kupuje się tylko złudzenia.
Czytaj dalej „Polskie Malediwy ;)”
Miłość zmieniona w kamień.
Kiedy dziś rozkoszowałem się słońcem i letnią bryzą w hamaku rozwieszonym nad brzegiem Świdra w podwarszawskim Otwocku na mojej playliście pojawił się Billy Idol i Sweet Sixteen. Przypomniałem sobie, że już dawno miałem opisać historię będącą inspiracją do powstania tego znakomitego kawałka i chyba dziś nadszedł ten czas. Świat jest wręcz pisany historiami mężczyzn, którzy zakochani i jednocześnie świadomi faktu, że nigdy nie będą w stanie być atrakcyjni dla swoich wybranek przekuwali własne niespełnienie w wielkie rzeczy. Akt hiperkompensacyjny tak pięknie opisany przez Zdzisława Beksińskiego to bardzo silny mechanizm, dlatego że pozwala przetrwać żyjąc nadzieją. Spotkałem trochę kobiet w swoim życiu i część z nich, ta bardziej świadoma zdawała sobie sprawę,że nie potrafi kochać, cierpiąc z tego powodu ale jednocześnie wiedząc,że to co czują w danej chwili nawet nie stało koło męskiej wersji tego fenomenu. To nie jest próba wbicia szpilki komukolwiek, tylko fakt, który wyciągnąłem na podstawie rozmów i empirycznych doświadczeń potwierdzanych przez same zainteresowane. Miłość kobiety bywa krucha, jest podszyta chwilą ,momentem, układem odniesienia. Gdy ona mówi ci przyjacielu,że cię kocha to nie kłamie, tylko że to jest ważne tylko TU i TERAZ, podobnie jak dwudziestominutowy bilet w metrze. Miejcie to na uwadze panowie, bo to pozwala uniknąć rozczarowań i błagam, nie łączcie tego z przywiązaniem, współczuciem, kredytem hipotecznym, dziećmi, litością, strachem, wspólnym interesem, czy czymkolwiek podobnym, co ludzie utożsamiają z miłością, a co powoduje,że trwają ze sobą, często do śmierci.Sprawa mocniej komplikuje się kiedy masz niecałe 160 cm wzrostu i ważysz 45kg będąc mężczyzną. Jeśli do tego potrafisz racjonalnie myśleć (poza sferą emocjonalną) jak nasz dzisiejszy bohater Edward Leedskalnin, będący inspiracją dla Billego Idola do nagrania wspomnianego na wstępie utworu, to wiesz, że jedyne co ci zostało po chwilowym dostaniu się do nieba i zrzuceniu w czeluście piekieł, to przekucie uczucia w kamień. I tak też zrobił Edward budując fenomen podziwiany do dziś – Koralowy Zamek. Najlepsze jest to, że do końca wierzył w to,że jeśli dokona czegoś niezwykłego to zaimponuje swojej wybrance. Niestety w świecie, w którym przyszło nam żyć to tak niestety nie działa…liczy się wyłącznie ewolucja gatunku a nie szczęście jednostek.
Śladami Wielkiego Szu, czyli widzisz przedstawienie…
Ostatni tydzień spędziłem na Dolnym Śląsku. Katalizatorem wyjazdu był oczywiście Castle Party Festwal na zamku w Bolkowie. Jadąc tam obawiałem się czy uda mi się wpasować w towarzystwo bo co do muzyki to byłem pewien. Clan of Xymox, Closterkeller, czy Lacrimosa gwarantowały wrażenia. Nie zawiodłem się, w przyszłym roku pojawię się znów ale już z czarną peleryną Draculi podszytą krwistoczerwoną podszewką, którą uszyła mi mama mojej byłej dziewczyny, kapeluszu oraz czarnej koszuli. Mroczny klimat to jest to! Jako, że na wyjazd zdecydowałem się w ostatniej chwili to noclegi przypadły mi pod namiotem, co zresztą poczytuję wyłącznie jako plus biorąc pod uwagę integrację jaka miała miejsce na polu namiotowym Pod Lasem. Polecam to miejsce w Bolkowie, bowiem standard obiektu i zarządzający są naprawdę spoko. Ale do rzeczy, w dzień zamiast leczyć kaca (którego nie było) zasuwałem jak opętany po licznych atrakcjach okolic, które zresztą opiszę jeszcze w innych notkach. Jednym z pomysłów było odwiedzenie miejsc, gdzie kręcony był kultowy dla mojego pokolenia film a mianowicie tytułowy Wielki Szu. Zresztą cytat w nagłówku bloga nie wiem tak naprawdę czy pochodzi od Kanta, ale pochodzi na pewno z tego filmu. Jeśli nie wiesz w czym rzecz, nie trać czasu i nie czytaj dalej bo nie zamierzam opisywać fabuły filmu, którego dialogi mogę cytować obudzony w środku nocy. Zapraszam zatem na podróż sentymentalną, gdzie Szu szukał siebie a znalazł jak zwykle….tylko pieniądze.
Czytaj dalej „Śladami Wielkiego Szu, czyli widzisz przedstawienie…”
Ostatnia podróż.
Qrwa, ten film ma 1500 wyświetleń…a tymczasem.
“Eliza z Warsaw Shore ma na fejsie czterdzieści jeden tysięcy lajków, Stanisław Barańczak – niespełna dwa tysiące. Dlatego nie można mówić, że jest wszystko w porządku, tak jak nie można mówić “wziąść”.”
Radek Kolago
Ten świat to dno…
https://www.youtube.com/watch?v=wIYijnMZ4yY
Cała naprzód raz jeszcze.
Kiedy dwa, czy trzy lata temu siedząc w porcie Durres czytałem przy kuflu znakomitego albańskiego piwa biografię Teresy Tuszyńskiej wiedziałem, że mam sporo do nadrobienia. Jeszcze będąc na miejscu ściągnąłem skąd się da całą filmografię, co prawda w fatalnej jakości, ale kompletną. Od tego czasu sporo się zmieniło, nadal mam wszystko ale większość w HD, co nie jest prostą sprawą. Kilka dni temu obejrzałem ponownie film Stanisława Lenartowicza z 1966 roku zatytułowany Cała naprzód. Oczywiście post factum poszedłem na Filmweb, aby sprawdzić komentarze i jak zwykle prawie nikt nie wpadł na clue przekazu, choć interpretacja to rzecz subiektywna więc no offence jeśli ktoś myśli inaczej. Ten film, to obraz o niespełnieniu oraz wyobraźni, która może być namiastką rzeczywistości a także o tym, że szukając zbyt daleko tracimy coś co jest blisko.
Czytaj dalej „Cała naprzód raz jeszcze.”