Kids in a ghost town!

Każdy kto dorastał w latach 80-tych i nie został skażony łomotem musiał być fanem lub chociaż otrzeć się o Bon Jovi, Queensryche, czy The Nelson. Charakterystyczne rytmy, wokal oraz brzmienia gitary są nie do podrobienia i stanowią wg mnie swoistą wizytówkę tego czasu. Wertując kilka dni temu wydania Napalm Records przy okazji szukania nowej płyty Crematory wpadłem na pewien album. Wpadłem i utonąłem! 🙂 Nie sądziłem, że współcześnie ktokolwiek będzie w stanie wypuścić tak doskonały remake tamtych klimatów. Okazuje się, że tak, a zrobiła to kapela pod tytułem Nestor. Zespół istnieje od lat 80-tych ale jakoś do tej pory nie zagościł w moim odtwarzaczu, ilość odtworzeń na Spotify też raczej pokazuje, że to nisza a tymczasem płyta “Kids in a ghost town” jest dla mnie majstersztykiem do tego stopnia, że poświęcę jej sporo czasu a nawet kupię na fizycznym nośniku, co zdarza mi się rzadko ostatnimi czasy! Zapraszam do klimatu świata, którego już nie ma! 🙂

Czytaj dalej „Kids in a ghost town!”

Nomadland na rauszu.

Pandemia sprawiła, że Nomadland, który miałem oglądać w moim ulubionym kinie w styczniu zobaczyłem dopiero w zeszłym tygodniu. Sam obraz powinien być znany, gdyż jest on laureatem trzech Oscarów, dwóch Złotych Globów, oraz wielu innych nagród, za to istnieje wyraźny problem z jego interpretacją. Film należy do gatunku ginącego kina, które już w następnym pokoleniu raczej nie znajdzie ani zrozumienia, ani odbiorców. W świecie pędzącego na złamanie karku stada nie ma miejsca ani na refleksję ani na wspomnienia. Jest tylko jutro, więcej, oczekuję, chcę, należy mi się i tak dalej. Ale nie o tym. Czemu Nomadland na rauszu? Bowiem dziś byłem z kolei w kinie Elektronik na projekcji przedpremierowej duńskiego filmu Na rauszu. I powiem Wam, że takie kino, mnie wychowanemu w moralnym niepokoju leży wyjątkowo, choć  z tym drugim obrazem mam problem. O ile Nomadland jest dla mnie jak otwarta i przeczytana książka tak Na rauszu zawiera w sobie coś, czego do końca nie rozumiem. Spróbujmy zatem porozważać na temat obu niewątpliwie wybitnych obrazów.

Czytaj dalej „Nomadland na rauszu.”

Sokół Millenium…czyli siedem grzechów głównych.

Boję się podjąć tego tematu bowiem ze wstydem muszę przyznać, że polską kapelę Millenium nie mającą nic wspólnego z Gwiezdnymi Wojnami poznałem niedawno dzięki Rockserwis FM. Jest jednak mocno prawdopodobne, że kiedyś  jako dzieci wraz z muzykami Millenium oglądaliśmy wyczyny Hana Solo, który wbrew skoorwiałym do cna wzorcom obecnego społeczeństwa postanowił poświęcić własny interes i zabezpieczyć dupę Luka Skywalkera, który dzięki temu był w stanie zdetonować Gwiazdę Śmierci. Wielbicieli Pezeta czy tam Tezeta co czytają mojego bloga zachęcam co obejrzenia na tubce prześmiewczego filmiku zatytułowanego “it’s a trap”. Tak czy inaczej nie liczę na refleksję, ale może uda mi się zachęcić choć promil z Was do zainteresowania się dźwiękami jakie produkuje polska, neo progresywna kapela pod tytułem Millenium. Zapewniam, że najlepsza w historii polskiego rocka gitarowa solówka w wykonaniu Abraxas znalazła godne następstwo. Zresztą, szczerze mówiąc w historii polskiej muzyki mało jest aż tak znakomitych, “chwytających za serce” jak to określił Kuba ze Strefy Zmroku Tomasza Beksińskiego dźwięków. To się albo kocha na zbój albo nienawidzi, obojętnie obok nie da się przejść. Zatem? Zapraszam wrażliwców, nielicznych czytelników w podróż. Podróż Sokołem Millenium, przy którym Axel Rudi Pell i jego “płaczące” gitary w Temple of the King już nie brzmią tak samotnie jak kiedyś. Podróż po siedmiu grzechach głównych…

Czytaj dalej „Sokół Millenium…czyli siedem grzechów głównych.”

Recenzja filmu, który dobiegł końca.

Przypomniał mi się Zdzisław Beksiński, który kiedyś powiedział coś takiego, że człowiek starzejąc się czuje upływ czasu i zbliżający się kres wszystkiego, a chciałby ciągle “oglądać ten film”. Nie wiem jak w przypadku Mistrza, ale jeśli ja, chciałbym oglądać jakiś film bez przerwy, to byłby to Hel w latach osiemdziesiątych, gdy na cypel nie można było ot tak sobie wjechać, tylko przekraczało się podwójną obsadę wartowników (chyba, że pociągiem, ale to bez przystanku), miasteczko było ciche i nieco odizolowane, a turystów w porównaniu do dziś garstka, parzący piasek, znienawidzone dziś parawany i wszechobecne meduzy. Jeśli ktoś nie siedział w czasach, gdy wymiana korespondencji z ukochaną osobą trwała często tydzień, lub dłużej na betonowym murku, na samym końcu portu, zalewany raz po raz chłodną bryzą i oświetlany gorącym, wręcz parzącym słońcem, jakiego dziś już nie ma (nie wiem czemu, ale to nie iluzja), ten nigdy nie dowie się o czym piszę. Ten prąd przeszywający całe ciało kształtował w nas coś, co zwałem później linkiem. To chyba rodzaj iluzji, bądź wrażenia stopienia z drugą osobą, rzecz bardzo rzadka, wręcz unikalna i bardzo niebezpieczna, bo skrajnie może zabić albo okaleczyć na zawsze. 🙂 Czytaj dalej „Recenzja filmu, który dobiegł końca.”

Abandoned Dancehall Dreams!

Tak się składa, że mam w tej chwili trochę więcej wolnego czasu więc nadrabiam zaległości muzyczne z kilku lat. 🙂 Jak się wejdzie w klimat muzyki progresywnej to po pewnym czasie okazuje się, że kręcimy się niemal cały czas wokół tych samych nazwisk. Nie inaczej jest w przypadku drugiej płyty brytyjskiego muzyka i tekściarza Tima Bownessa, który zazwyczaj sygnował swoje treści wraz ze Stevenem Wilsonem. Pierwotnie album miał być podpisany przez  No-Man, ale ostatecznie Wilson zajęty realizowaniem własnych projektów prawdopodobnie z braku czasu zrezygnował z kooperacji z Bownessem w zakresie przygotowania tegoż albumu i ukazał się on w 2014 roku jak samodzielny projekt kompozytora. Czytaj dalej „Abandoned Dancehall Dreams!”

Rafał Skonecki